Kim był Franz May? Artystą malarzem - odpowiedzą ci, którzy interesowali się kulturą niemiecką w okupowanym Poznaniu. A gdzie May wówczas pracował? W Kaiser-Friedrich Museum (KFM) w Posen. Pomimo że w Muzeum Narodowym w Poznaniu i tutejszym Archiwum Państwowym pozostały setki dokumentów bezpośrednio łączących Maya z pracą dla Kaiser-Friedrich Museum, to jednak w sporządzonym w październiku 1944 r. spisie pracowników KFM Franza Maya nie znajdziemy. Dlaczego? W świecie intryg i donosów Jesienią 1939 r. na czele utworzonej z okupowanych ziem polskich prowincji nazwanej Okręgiem Rzeszy Posen, wkrótce przemianowanej na Wartheland (Kraj Warty), Adolf Hitler postawił pochodzącego ze Środy Wielkopolskiej Arthura Greisera. Wśród szerokiego aktywu Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników Kraju Warty nie była to postać lubiana, bo Greiser nie pochodził z grona ulicznych awanturników i zabijaków, z którego głównie rekrutowali się gauleiterzy i kreisleiterzy NSDAP. Karierę polityczną Greiser rozpoczął w Wolnym Mieście Gdańsku, dochodząc tam do najwyższego formalnie stanowiska - prezydenta Senatu. Zanim więc w drugiej dekadzie września 1939 r. przyjechał do zajętego przez Wehrmacht Poznania, był już wcześniej głową państwa i szefem rządu, bo te dwa urzędy łączyło w sobie stanowisko prezydenta Senatu Wolnego Miasta Gdańska. I to Greiser na dyrektora Muzeum Wielkopolskiego, które wróciło do nazwy z czasów zaborów - Kaiser-Friedrich Museum - zaprotegował znanego sobie z Gdańska doktora Siegfrieda Rühlego. Zaprotegował, ponieważ muzeum znalazło się w gestii nie władz państwowych Kraju Warty, na których czele jako namiestnik Rzeszy stał właśnie Greiser, ale samorządu okręgowego. To szef Gauselsbstverwaltung in Posen, starosta krajowy Robert Schulz formalnie mianował Rühlego dyrektorem KFM. Niemal od dnia nominacji dyrektora podgryzali muzealni aktywiści partyjni, wysyłając do różnych instytucji donosy, że np. Rühle toleruje Polaków na ważnych stanowiskach muzealnych. Dopóki wspierał go Greiser, nic jednak nie mogli mu zrobić, ale takie wojny podjazdowe psuły atmosferę pracy w KFM. Z dniem 1 II 1943 r. Rühle na stanowisku urzędowego konsultanta do spraw sztuki zatrudnił w Kaiser-Friedrich Museum Franza Maya. Nieco tajemnicza to postać. Urodził się 21 XI 1900 r. w Gerolstein, na zachód od Koblencji. Z wykształcenia był artystą malarzem. Od 21 X 1943 r. w KFM May zajmował się zabezpieczaniem dzieł sztuki znajdujących się poza Poznaniem, a ze względu na swe walory artystyczne kwalifikujących się do muzeum. W tym celu objeżdżał majątki ziemskie, kościoły i lokalne muzea, szukając prawdziwych dzieł sztuki. Romans kuratora Dzisiaj trudno ustalić, kiedy Franz May przestał być pracownikiem KFM. Nie zagrzał tam bowiem długo miejsca, prawdopodobnie jeszcze pod koniec 1943 r. zostając pracownikiem innej instytucji zajmującej się zabezpieczaniem (czytaj: rabowaniem) skarbów kultury w Kraju Warty. Mowa tu o mało, lub w ogóle nieznanej Kunstschutzkommision. Tę Komisję do spraw Ochrony Sztuki formalnie powołano 12 VI 1941 r. na wyraźne żądanie gauleitera Arthura Greisera. Na jej czele stanął doktor Köhne, kurator Kaiser-Friedrich Museum, a w jej składzie znaleźli się m.in. dyrektor Rühle, okręgowy konserwator zabytków Heinz Johannes i profesor Otto Kletzl z Uniwersytetu Rzeszy w Posen. Początkowo komisja nie przejawiała jakiejś szczególnej aktywności. Wszystko zmieniło się w końcu października 1943 r., gdy doktor Köhne został zmuszony do dymisji ze wszystkich stanowisk, po ujawnieniu skandalu, nie tyle nawet obyczajowego, co polityczno-kryminalnego. Otóż kurator KFM i szef Kunstschutzkommision romansował z żoną pewnego sierżanta Wehrmachtu z Breslau (Wrocławia) , który w tym czasie przelewał na froncie krew za Führera i Wielkoniemiecką Rzeszę. Za cudzołóstwo Köhne został skazany na rok więzienia, a na czele komisji - zgodnie z wolą Greisera - stanął doktor Rühle, aż do stycznia 1945 r. łącząc tę funkcję ze stanowiskiem dyrektora KFM. I to on do prac komisji włączył Franza Maya. "Te zmiany personalne, a zwłaszcza energiczna działalność Maya przy przeglądzie dzieł sztuki, wpłynęły na ożywienie prac Komisji do spraw Ochrony Sztuki związanych z zabezpieczaniem dzieł sztuki znajdujących się w majątkach ziemskich" - napisała Agnieszka Łuczak w wydanej przez IPN pracy "Utracone decorum". Złe portrety, bezwartościowe obrazy W Archiwum Państwowym w Poznaniu zachowało się "Sprawozdanie z podróży artysty malarza Franza Maya 12 września 1944 do powiatu Mogilno z panną dr S. Esche". W raporcie nie jest wymienione imię Fräulein doktor, ale przeglądając inne archiwalia instytucji kulturalnych Kraju Warty, natknąłem się na dokument sporządzony prawie miesiąc później przez tę właśnie panią. Podpisała go doktor Sigrid Esche. I zanim zacytuję jego fragmenty, muszę jeszcze dodać, że zarówno po polsku, jak i po niemiecku nazwa miasteczka, które było stolicą jednego z powiatów rejencji inowrocławskiej (Hochensalza) Kraju Warty, brzmiała tak samo. Zawsze było to Mogilno: "12 września 1944 o godzinie 8:00 rano - pisał May - wyjechaliśmy samochodem służbowym w kierunku Gnesen - Mogilno. W majątku Martinau znaleźliśmy rysunek Wywiarskiego Nocny krajobraz zimowy (kredą), litografię poznańskiego ratusza Wyczulkowskiego i 47 sztychów, małe obrazki Daniela Chodowieckiego połączone w 11 ramkach. Z tych wszystkich wartościowych przedmiotów zabrałem do Posen wszystkie sztychy Chodowieckiego". Oddając w miarę wiernie ducha oryginału w powyższym tłumaczeniu, za Mayem, napisałem nazwę obrazu Wywiarskiego bez cudzysłowu (chociaż May nie jest w tym konsekwentny, bo nazwy innych obrazów postawił w cudzysłów), a w nazwisku Leona Wyczółkowskiego celowo pozostawiłem błąd. Gnesen to Gniezno, a Martinau to Marcinkowo. Ta dość rozległa wioska przylega do Gębic, tworząc z nią wspólny organizm wiejski. Zresztą w Marcinkowie pozostały zabudowania dawnej stacji przy nieczynnej od lat linii kolejowej Mogilno-Orchowo, gdzie widać jeszcze wyraźnie nazwę Gębice. Nie ulega wątpliwości, że May i Esche byli w budynku, który miejscowi nazywają pałacem. Jest mocno zaniedbany (wyremontowano tylko jedno skrzydło) i zamieszkały przez kilka rodzin. Z dawnej świetności pałacu zostało niewiele. Z Marcinkowa May pojechał do majątku Güldenhof koło Gembitz (Gębic), gdzie "w spichrzu na zboże ulokowano wszystkie obrazy i sztychy przewiezione z majątku Froschweider. Z nieuporządkowanej masy złych portretów i większej liczby bezwartościowych obrazów olejnych wybrałem mały obrazek na drewnie, autorstwa artysty wywodzącego się z kręgu Palma Vecchio. Ta sugestia nie bardzo jest prawdziwa, ale mały obrazek przedstawiający »Zuzannę w kąpieli« jest dobrym dziełem z połowy XVI wieku. Ten mały włoski obrazek zabrałem ze sobą. Oprócz tego [zabrałem] jeszcze 4 duże, rozdarte i mocno uszkodzone sztychy". W leżących koło Gębic wioskach nie udało mi się znaleźć kogoś, kto dobrze pamiętałby czasy II wojny światowej i obowiązujące wówczas nazwy niemieckie. Stąd też nie udało mi się ustalić obecnej nazwy Güldenhof (to prawdopodobnie podgębicki Gozdanin), i w tej sytuacji szukanie dawnego spichrza lub śladów po nim było bezcelowe. May zresztą nie przebywał tam długo. W drodze do Mogilna zatrzymał się jeszcze we wspomnianym majątku Froschweider (Żabno), gdzie "obejrzeliśmy (...) kilka starych urn, które jednak pozostawiliśmy", by stamtąd wjechać do stolicy powiatu, po drodze mijając jeden z najstarszych polskich zabytków - klasztor pamiętający czasy założonego przez Bolesława Śmiałego w 1065 r. mogileńskiego opactwa benedyktynów. Gdy samochód Maya mijał ten zabytek, w klasztorze funkcjonował szpital polowy. Gdzie są obrazy? Lata mego wczesnego dzieciństwa spędzałem na przemian w rodzinnym Szczecinie i właśnie w Mogilnie. Z pierwszej połowy lat 50. zapamiętałem podobne widoki tego nieco zaniedbanego miasteczka, które we wrześniu 1944 r. musiał oglądać Franz May. "Pełni oczekiwań - pisał w sprawozdaniu - pojechaliśmy do miasteczka Mogilno, gdzie miało się znajdować około 70 obrazów i 30 ikon. Jednak zbioru tego nie znaleźliśmy w miasteczku i nikt nam nie mógł udzielić informacji, gdzie się znajduje. Należy jednak kontynuować poszukiwania". Niemal nazajutrz po wkroczeniu Wehrmachtu do Polski rozpoczęła się grabież majątku, w tym także dóbr kultury. Z tymi znajdującymi się w dużych muzeach, archiwach i bibliotekach sprawa była prosta. Za jednym pociągnięciem pióra placówki te zmieniły właściciela, oczywiście na niemieckiego. W Kraju Warty wiele z nich przejął samorząd okręgowy, a niektóre znalazły się w gestii państwa, jak choćby Reichsarchiv in Posen. Włączono je do Preussische Geheime Staatsarchiv, czyli do Pruskiego Tajnego Archiwum Państwowego w Berlinie-Dahlem. Sytuacja z rabowanymi skarbami komplikowała się, jeśli w grę wchodziły zbiory prywatne. Nie sztuką było wydać rozporządzenie o przejęciu dóbr kultury i innych wartościowych przedmiotów przez Rzeszę. Sztuką było rozporządzenie to wykonać, choćby tylko z jednego powodu. Tych przedmiotów było bardzo, bardzo dużo. Oto leży przede mną "Aufstellung der auf Betrieben im Kreise Mogilno befindlichen Wertgegenstände (Sammlungen, Tafelsilber, Porzellan, Glas, Bilder u. dgl.)", czyli "Zestawienie wartościowych przedmiotów znajdujących się w majątkach powiatu Mogilno (zbiory, srebra stołowe, porcelana, szkło, obrazy itp.)" sporządzone w 1943 roku. Z iście pruską pedanterią odnotowano każdy przedmiot: srebrne noże, widelce, chochle, łyżki i łyżeczki, świeczniki, samowary, dzbanuszki do mleka i dzbanki do kawy i tym podobne, z podaniem ilości, stanu i miejsca przechowywania: "Wyżej wymienione przedmioty znajdują się w szafie w damskim salonie", albo: "Wyżej wymienione sztućce są w użyciu. Pozostałe przechowywane są w szklanej szafie w jadalni", albo: "Wszystkie wyżej wymienione przedmioty znajdują się pod zamknięciem w majątku Gorki [Górki]". Kiedy czyta się owo "Zestawienie", uderza jedno. W spisach brakuje dzieł sztuki. Gdzieniegdzie wymieniono jakiś mniej wartościowy obraz lub zamieszczono taki dopisek, jak po wymienieniu łyżeczek i noży w majątku Landeck (Wójcin): "1 obraz »Odwrót Napoleona z Rosji«, który został zarekwirowany przez pana komisarza Rzeszy (Herrn Reichskommissar)". Nie udało mi się ustalić, kim był ów pan komisarz Rzeszy, ale jedno nie ulega wątpliwości. Gdy w pierwszych miesiącach wojny pracownicy Kaiser-Friedrich Museum zabezpieczali zbiory Muzeum Wielkopolskiego i innych muzeów poznańskich oraz prywatnego muzeum w Gołuchowie, a także dzieła sztuki ze skarbców katedralnych Poznania i Gniezna, zabytkowymi przedmiotami z licznych majątków ziemskich zainteresowali się pracownicy ulokowanego w Posen oddziału Urzędu Generalnego Powiernika do spraw Zabezpieczenia Niemieckich Dóbr Kultury na Wschodnich Ziemiach Przyłączonych. Często wyręczali się oni funkcjonariuszami gestapo lub urzędnikami lokalnej administracji, którzy cenne obrazy oraz inne zabytki zwozili z poszczególnych majątków do tymczasowych składnic urządzanych w kościołach lub niektórych pałacach. Nie inaczej było też w powiecie Mogilno. I dopiero po kilku tygodniach, a nawet miesiącach, te najcenniejsze skarby kultury przewożono do Poznania, gdzie albo trafiały do KFM jako "wieczyste" depozyty, albo pracownicy Generalnego Powiernika wywozili je w głąb Rzeszy. Ślad wiedzie do Gembitz Tymczasem Franz May po kilku godzinach spędzonych w Mogilnie pojechał dalej. Kierunek Pakosch, czyli Pakość. W pobliżu tego miasteczka (do 1954 r. leżało ono w powiecie mogileńskim) odwiedził on dwa majątki: Leuten (Ludkowo) i Wielitz (Wielowieś). W pierwszym z wymienionych - jak pisał w sprawozdaniu - "oglądaliśmy wprawdzie dużo obrazów, wszystkie jednak bardzo miernej wartości. Tylko jedna duża kopia przedstawiająca obraz Bachusa pędzla Velasqueza miał z artystycznego punktu widzenia większe znaczenie. Pozostawiłem go jednak na miejscu". W Leuten May i Esche przenocowali, by rano następnego dnia pojechać do pobliskiego majątku Wielitz. "Także i tutaj - pisał May - natrafiliśmy na cały szereg większych i mniejszych portretów, obrazów bitewnych i sztychów nieprzedstawiających jednak żadnej wartości muzealnej". Około południa samochód osobowy z Mayem i jego towarzyszką podróży pojawił się znowu na ulicach Mogilna. Prawdopodobnie w Starostwie Powiatowym wysłannik Kunstschutzkommision uzyskał informacje o przypuszczalnych losach - jak pisze - "zagubionego zbioru. Być może, że znajdował się on w jednym z kościołów w Gembitz, gdzie złożonych było wiele obrazów. Jednak należy się o tym upewnić. Obrazy z gębickiego kościoła powędrowały do Posen". W tym miejscu sprawozdania Maya wątek zagubionego zbioru się urywa. May jeszcze krótko opisuje pobyt w podmogileńskim majątku Schwirkau (Świerkówiec), na koniec dodając: "Ze Schwirkau późnym popołudniem ruszyliśmy w drogę powrotną i około godziny 20:00 byliśmy w Posen". W swej podróży do powiatu mogileńskiego Franz May nie odwiedził Gębic, chociaż przebywając w majątku Martinau ocierał się o tę wioskę. Ale było to w drodze do Mogilna, gdzie dopiero nazajutrz dowiedział się o obrazach złożonych w jednym z kościołów gębickich. W grę mogła wchodzić tylko świątynia katolicka, która krótko po wybuchu wojny została zamknięta. Drugi kościół, przez miejscowych zwany niemieckim, był świątynią protestancką, czynną przez całą wojnę. Później kościół ten został rozebrany. May nie pojechał do Gembitz z jednego tylko powodu. W Mogilnie musiano go zapewnić, że w tamtejszym kościele od dawna nie ma już żadnych obrazów i ich śladów musi szukać w Posen. I szukał, bez trudu odnajdując w archiwum Kaiser-Friedrich Museum kopię pisma z 17 IV 1943 r., w którym dyrektor Rühle poinformował Urząd Namiestnika Rzeszy Kraju Warty, że kierowane przez niego muzeum właśnie przejęło zbiory malarstwa zgromadzone przez landrata (starostę) mogileńskiego, zmagazynowane w kościele w Gembitz: 161 obrazów i 96 ikon. I na tym sprawę można byłoby uznać za zakończoną, gdyby nie pewna informacja ze sprawozdania Maya. On jadąc do Mogilna nie szukał 161 obrazów i 96 ikon, ale odpowiednio 70 i 30. Skąd akurat tyle? Otóż w dokumentacji znajdującej się w Posen natrafił na zapis, że władze Mogilna zabezpieczyły 77 obrazów olejnych, 5 akwarel, 2 rysunki i 39 ikon. Przed wyjazdem do Mogilna zapewne niezbyt uważnie przeczytał ów dokument, zapamiętując tylko, że w tym miasteczku ma znajdować się "około 70 obrazów i 30 ikon". Czyli "ca 70 Bildern und 30 Ikonen", co jest dowodem, że podczas pisania sprawozdania z podróży służbowej, dokumentu tego nie miał przed oczami. Nie udało mi się ustalić, czy obarczony licznymi obowiązkami Franz May drążył tę sprawę dalej. Gdyby tak było - w dokumentach, które czytałem, nie ma śladu takich działań - doszedłby do zaiste sensacyjnej konkluzji. Ktoś wprowadził w błąd nieznającego się na sztuce starostę mogileńskiego, a ten dyrekcję Kaiser-Friedrich Museum, Komisję do spraw Ochrony Sztuki i pośrednio urząd Arthura Greisera. Inaczej bowiem nie da się wytłumaczyć tego, co kryło się w załączonym do wspomnianego dokumentu spisie dzieł sztuki zabezpieczonych przez władze Mogilna. Znajdowały się tam obrazy, które wówczas, i dzisiaj również, byłyby ozdobą każdego z największych muzeów świata: dzieła Rembrandta, van Dycka, Goi, czy równie cenionych artystów w rodzaju choćby Matthiasa Grünewalda (około 1460-1528) czy Jacopo Bassana (a właściwie da Ponte, 1510-1592). I arcydzieła tych mistrzów światowego malarstwa miały zdobić pałacyki i dwory w podmogileńskich wioskach? Hak na dyrektora Rühlego Doktor Agnieszka Łuczak z poznańskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej sugeruje, że wymienione w spisie obrazy mogły być kopiami dzieł wspomnianych mistrzów. Jej zdaniem, w wielu dworkach i pałacykach wielkopolskiego ziemiaństwa wisiały takie obrazy, i były udanymi kopiami o niemałej wartości materialnej, zaś sporządzający spis na polecenie starosty urzędnik hitlerowskiej administracji Mogilna mógł po prostu pominąć słowo "kopia". Może i tak było, ale jeśli moje ustalenia są trafne, to z góry trzeba odrzucić tę hipotezę. Nie może być bowiem kopii obrazów, które... nigdy nie zostały namalowane. W swej książce "Utracone decorum" doktor Łuczak zacytowała fragment dokumentu z Mogilna o zabezpieczeniu m.in. 77 obrazów olejnych i 39 ikon, podając przykłady tych dzieł. Zdając sobie sprawę z niedoskonałości tłumaczenia przytoczonych tytułów obrazów: Harmensza van Rijna Rembrandta "Sztuka figuralna", Francisco Goi "Postać mężczyzny w zielonych szatach" i "Portret mężczyzny z fajką", Anthonisa van Dycka "Madonnę z Dzieciątkiem" i kilka innych, wyszukiwarki internetowe nie natrafiły w spisach wszystkich dzieł tych mistrzów na wymienione tytuły. Mamy zatem do czynienia z mistyfikacją. Wysługując się władzami Mogilna, ktoś chciał skompromitować doktora Siegfrieda Rühlego. Kto? Wrogów - jak się rzekło - miał on niemało. Ów spis musiał jednak wyjść spod pióra kogoś, kto znał się na sztuce i jednocześnie wiedział, że dyrektor poznańskiego Kaiser-Friedrich Museum specjalizuje się w numizmatyce, a nie w malarstwie. Wiedział o tym choćby Hauptsturmführer SS, profesor Hans Schlief, który kierował poznańskim oddziałem Urzędu Generalnego Powiernika, i w dziele rabunku polskich skarbów kultury był konkurentem Rühlego. Ale Schlief opuścił Posen jesienią 1940 r. i z dokumentem mogileńskim prawdopodobnie nie miał nic wspólnego. Bardziej podejrzani wydają się być pracownicy Kaiser-Friedrich Museum, którym nie udało się usunąć Rühlego drogą intryg i donosów, więc fabrykując spis fikcyjnych obrazów postawili na udowodnienie swemu dyrektorowi niewiedzy, a więc niekompetencji na dyrektorskim stanowisku. W tym mechanizmie prowokacji coś się jednak zacięło, i nie dało się już wycofać sporządzonego przez starostę mogileńskiego spisu obrazów. Nie czytając go, obrazy te pojechał szukać May, który na malarstwie się znał. Jeśli po powrocie do Posen w końcu przeczytał ów spis, zemsta jego szefa, doktora Siegfrieda Rühlego, byłaby straszna. Na początku października 1944 r., a więc mniej więcej trzy tygodnie po pobycie Franza Maya w Mogilnie, Arthur Greiser odwołał ze stanowiska starosty mogileńskiego niejakiego Schmidt-Bergera. Czesław Łuczak (zbieżność nazwisk pani doktor z IPN i zmarłego w 2002 r. profesora UAM jest przypadkowa) w pracy "Dzieje Mogilna" napisał, że Schmidt-Berger odszedł "z nieznanych powodów". Czyżby więc May nieoficjalnie, bez sporządzania sprawozdań, zaczął drążyć tę sensacyjną sprawę? Namiestnik Rzeszy w Kraju Warty nie zdążył już powołać nowego starosty mogileńskiego, powierzając wykonywanie związanych z tym stanowiskiem zadań dodatkowo landratowi gnieźnieńskiemu Hermannowi Büttnerowi. Niemcy z Gembitz zdążyli jednak przygotować swą wioskę do obrony przed Armią Czerwoną. Miejscowi volkssturmiści wpadli do kościoła, gdzie kilka lat wcześniej przechowywano obrazy z całego powiatu i zgromadzoną tam odzież wojskową oraz buty oblali benzyną i 21 I 1945 r. podpalili. Nazajutrz Rosjanie zajęli wioskę, a gębicki kościół płonął jeszcze przez kilka dni... Tekst i zdjęcia: Leszek Adamczewski