Około piątej nad ranem Manley - stojąc nieopodal posterunku w Kansas - wykręcił numer na policję i poinformował o samobójstwie dziennikarza sportowego, po czym odłożył telefon i... strzelił sobie w głowę. Tuż po samobójstwie, w sieci uaktywniła się strona, na której od roku szczegółowo wyjaśniał swoją decyzję. Jego śmierć - z racji na publiczne wyrażanie swoich przemyśleń - nazywana jest już "samobójstwem w czasach Facebooka". "Po śmierci możesz być zapamiętany przez jeden dzień, przez parę zdań nekrologu w gazecie. Lub możesz być pamiętany przez lata, przez stronę, taką, jak ta. To mój wybór i wybrałem to, co oczywiste" - pisał. "Zawsze wiedziałem, że któregoś dnia odbiorę sobie życie. Nie płaczcie nade mną, że umierałem w samotności. Wszyscy samotnie umrzemy" - skwitował. To nie pierwszy taki przypadek. W sieci pojawia się coraz więcej informacji, dotyczących tzw. internetowego klubu samobójców, gdzie ludzie w szczegółach planują zakończenie życia. W 2010 roku pewien Japończyk transmitował swoje samobójstwo online. Dwa lata wcześniej nastolatek z Florydy opublikował na swoim blogu list pożegnalny, po czym, biorąc kamerę, położył się na łóżku i przedawkował narkotyki.