Ziemowit Szczerek: Pisze pan, że żona prezydenta Wojciechowskiego, Maria, miała haka na Józefa Piłsudskiego. Kamil Janicki: Marysia, z domu Kiersnowska, znała Piłsudskiego od wczesnej młodości. Był wtedy początkującym konspiracyjnym dziennikarzem, a ona była kolporterką prasy podziemnej - czyli te jego artykuły dostarczała do ludzi. Zaprzyjaźnili się. Piłsudski prosił ją o pomoc przy różnych akcjach, przy przeprowadzaniu przez granice, zabezpieczaniu kryjówek. Kiersnowska była rewolucjonistką i podejmowała się takich przedsięwzięć. I któregoś razu Piłsudski dostał przy niej totalnego ataku paniki... Podobno wyjechał na nich kozacki patrol. Podobno. W każdym razie schowali się w jakichś krzakach i Piłsudski nie mógł się uspokoić. Nie wiadomo o tym za wiele, bo Maria była bardzo dyskretną kobietą. Opowiedziała kompromitującą dla późniejszej głowy państwa historię zaledwie kilku ludziom. Między innymi swojemu wnukowi... ...który opowiedział ją panu. - Tak. Zresztą gdyby nie ten wnuk, czyli profesor Maciej Grabski, książka nigdy by nie powstała. To dzięki niemu mogłem pokazać Marię jako człowieka z krwi i kości. W każdym razie Wojciechowska uważała Piłsudskiego za strasznego tchórza. Być może z tego powodu do niczego między nimi nie doszło? Maria miała spore wymagania wobec mężczyzn. Piłsudski dobrze władał piórem, był elokwentny, miał charyzmę - ale cóż... Faktycznie rewolucjonistka. Tak. Zresztą w rodzinie Kiersnowskich obowiązywała pewna zasada, którą przekazywano z pokolenia na pokolenie. Matka wpoiła ją Marii, a sama Maria swojej córce Zofii: kobieta musi być tak wychowana, że kiedy wyślą jej męża na Sybir, to ona ma tam za nim jechać i go sprowadzić z powrotem! A jakie były jej stosunki z Piłsudskim gdy już była żoną Wojciechowskiego? Początkowo przyjacielskie. Potwierdzają to dokumenty z 1919 roku. W chwili, gdy na Polskę nacierali bolszewicy i gdy Piłsudski wyjechał na front, na wschód, a Paderewski na konferencję pokojową do Paryża, to Wojciechowski skupił całą władzę w swoich rękach. Był jednocześnie pełniącym obowiązki premiera i naczelnika państwa. Piłsudski wysyłał do niego depesze z frontu, podając nominacje, donosząc o sukcesach, konsultując decyzje polityczne. Ale nie tylko. W jednej z nich napisał, żeby przekazał żonie, że nie zdobył jeszcze jej rodzinnej wsi: "żonie powiedz, że do Giedrojć jeszczem nie doszedł, musi poczekać z wakacjami [...]". I co, zdobył w końcu? Nie. Zabrakło paru kilometrów. A było jakieś napięcie między nimi z powodu Wojciechowskiej? Nie sądzę. Prawdę mówiąc Piłsudski wyswatał Wojciechowskich. Gdy Wojciechowski miał 30 lat i przeżywał wielki kryzys wewnętrzny, a przede wszystkim miał serdecznie dość całej rewolucyjnej roboty (bo ileż można wozić tę bibułę?), to Piłsudski poznał go z Kiersnowską. Uznał, że potrzebna mu kobieta. Wojciechowski nie podchodził do tego pomysłu specjalnie entuzjastycznie, można uznać, że Piłsudski go zmusił do spotkania z Wojciechowską. A potem wszystko potoczyło się ekspresowo. Jak wyglądała rola pierwszej damy w epoce prezydenta Wojciechowskiego? Przede wszystkim Wojciechowska nie chciała być prezydentową i okropnie czuła się w tej roli. Trudno jej się dziwić. Była skromną kobietą, unikającą rozgłosu i zbytku. Poza tym nie była już jakąś młodą dziewczyną, tylko mocno puszystą panią w średnim wieku. I nie podobało jej się bycie "twarzą" państwa polskiego. Nie cierpiała fotografów i celebry. Wcześniej, jako pani ministrowa, obchodziła się bez służby. Sama robiła dla siebie zakupy. Ludzie się z tego śmiali. Chodziła do warzywniaka? Do warzywniaka, na targ. Na tym drugim widywano ją podobno także jako prezydentową. Wykorzystywano to w kampaniach wizerunkowych? Odwrotnie, próbowano ukryć. W tamtych czasach oczekiwano jednak, że rodzina prezydenta będzie miała pewien blichtr. A ona była prostą, skromną kobietą. Dziś uznawano by to za zaletę. Z drugiej strony zdarzały jej się wpadki. Na przykład gdy podejmowała dyplomatów w Spale, to na stole położono zamiast obrusu prześcieradło z wypaloną dziurą pośrodku... Ludzie narzekali też, że zamiast kupić słodycze w renomowanej cukierni częstuje oficjalnych gości tłustymi, zakalcowatymi pączkami według domowej receptury. A jakie były wtedy oczekiwania wobec pierwszych dam? Jak teraz - jakaś działalność charytatywna? Po pierwsze w tamtych czasach w ogóle nie używano tytułu "pierwsza dama". Przyszedł do nas dopiero w PRL-u jako kalka z angielszczyzny. Mówiono o nich, jeśli już, "pierwsza obywatelka", czy "małżonka pierwszego obywatela". Na początku lat dwudziestych różne środowiska bardzo mocno podkreślały, że nie życzyłyby sobie oddania kobietom jakiejkolwiek władzy związanej z prezydenturą. Straszono, że w takim przypadku kosmetyki mieszałyby się na biurku z projektami edyktów, a Polskę czekałaby powtórna utrata niepodległości... Co do działalności charytatywnej - różnie to bywało, a największa akcja Marii Wojciechowskiej zakończyła się zupełną porażką. Zbiórkę pieniędzy pod nazwą "Chleb dla głodnych dzieci" trzeba było przerwać, bo ludzie wyrzucali kwestarki za drzwi, doszło nawet do jakichś pobić... Kwestie reprezentacyjne natomiast wyglądały tak, że Wojciechowska nie chciała należeć do socjety. Nie lubiła tego. A socjeta - w rewanżu - nie lubiła jej. A jak było z Mościckimi? Michalina Czyżewska miała zaledwie 16 lat, kiedy zupełnie niespodziewanie o rękę poprosił ją... własny kuzyn. Mościcki, bo to o nim mowa, miał wtedy 20 lat, był studentem politechniki ryskiej, rewolucjonistą i miał opinię bawidamka. Podobno romansował z córką ryskiego policmajstra, która ostrzegła go przez planowanym aresztowaniem... No, ale założył sobie, że nie chce mieć ładnej żony. Przemyślał to sobie. Jeśli będzie miał żonę nieurodziwą, ale młodą i podatną, to sobie ją wychowa i będzie mógł nią sterować. No to paskudnie. I co, tresował ją? I to jak! W czasie spotkań podczas czteroletniego narzeczeństwa sprawdzał, czy robi postępy, manipulował nią, upewniał się czy zasługuje już na to, by zostać panią Mościcką. A koniec końców przyjechał do niej i powiedział, że... zmienia zdanie. Że na nią nie zasługuje i tak dalej. A ona miała wtedy już 20 lat. W tamtych czasach był to już późny wiek na szukanie męża, szczególnie że Michalina była raczej - powiedzmy dyplomatycznie - przeciętnej urody. On natomiast jęczał, że nie ma serca, by ją porzucić. I niech to ona raczej jego porzuci... O rany... ...albo niech ewentualnie padnie na kolana i prosi, by zostać panią Mościcką i wspólnie z nim dźwigać ciężar walki o wolność, o ideały... O rany. No i co? Nie miała wyjścia. Zresztą po czterech latach takiej tresury chyba sama wierzyła, że tego pragnie. Ślub był bardzo skromny, prawie nikogo nie zaproszono. Niedługo po ceremonii Mościcki zostawił żonę w Warszawie, w jakiejś wynajętej spelunce, a sam pojechał do Londynu i Paryża szukać dobrego przepisu na bombę. Na bombę. Tak. Mościcki był członkiem Drugiego Proletariatu, który właśnie został rozbity. Nieliczni jego członkowie, którzy pozostali na wolności postanowili zemścić się na okupancie i dokonać zamachu na Józefa Hurko, generał-gubernatora Warszawy. Po paru tygodniach Mościcki wrócił, już z przepisem, i wynajął ciasne mieszkanko w Rydze, gdzie przeprowadzili się wspólnie z Michaliną. I konstruowali w tym mieszkaniu bomby. Wszystko tam dymiło, cykało, skwierczało. On te bomby projektował, ona je skręcała i - jak wspominała jej koleżanka - z minką miłej gospodyni, przytrząśnięte pietruszką i marchewką, przenosiła w koszyczku do partyjnej kryjówki. Władze stąpały im po piętach, Mościcki uznał więc, że zamach, który przeprowadzi będzie musiał być zamachem samobójczym. I oznajmił swojej świeżo poślubionej i cokolwiek zaskoczonej małżonce, że już niedługo zostanie wdową. Po jakimś czasie Mościcka stwierdziła tylko, że tego dnia "straciła o nim dobre zdanie". Dość oględny komentarz, umówmy się. Na szczęście akurat tym razem carska policja wykazała się sporym profesjonalizmem. Spisek został wykryty, a Ochrana zaczęła przygotowywać się do aresztowania Mościckich. Zamach trzeba było odwołać, a Ignacy zarządził natychmiastowy wyjazd zagranicę. Uciekać mieli rano. Spędzili noc oczekując aresztowania. Mościcka spała jak zabita, niczym się nie przejmując. Nie zwracała nawet uwagi na buteleczkę z cyjankiem, którą przygotował dla niej mąż, na wypadek wtargnięcia żandarmów. Ona już taki miała charakter. Podobno nigdy w życiu się niczego nie bała. A Mościcki całą noc konał z nerwów. Kolejna mocna kobieta. Tak. Uciekli do Anglii, a tam Michalina niespodziewanie zorientowała się, że jej dzielny rewolucjonista nie ma żadnego pomysłu na to, jak się utrzymać. Okazał się zupełnym nieudacznikiem! Imał się przeróżnych prac - był fryzjerem, ale szybko stwierdzono, że mu się ręce trzęsą. Był stolarzem, ale powiedzieli mu, że za wolno pracuje. Próbował rzeźbić w drewnie, ale mu nie szło. Podobno pracował w porcie. Miał też własną inicjatywę biznesową. Sprowadzał grzybki kaukaskie, by produkować kefir. Nie wziął pod uwagę, że Anglicy do ust takich rzeczy nie biorą. Więc to Michalina utrzymywała dom udzielając korepetycji. Mościcki ze swojej strony pomagał tylko w tym sensie, że wciąż pisał o pieniądze do mamy... A ta przysyłała ruble synkowi, bo co innego miała zrobić? Czy to było udane małżeństwo? Raczej po prostu trwali przy sobie. Później Michalina rozwinęła skrzydła. On był zamkniętym w sobie naukowcem, o ideałach, które mu wiele nie dawały... A jaka była Michalina jako pierwsza dama? Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że Piłsudski nie wybrał na prezydenta Mościckiego, tylko właśnie Mościcką. Jeszcze przed prezydenturą męża była bardzo aktywna. Była szefową Ligi Kobiet we Lwowie, organizowała polityczne pogadanki, zapewniała nocleg dziesiątkom konspiratorów, wychowywała dziewczęta, które szły do walki podczas oblężenia Lwowa. Startowała też w wyborach do senatu. Była jedną z pierwszych polskich feministek. Akurat za to ostatnie wielu ją nienawidziło. Prymas Polski, Aleksander Kakowski, pisał, że to ten rodzaj kobiety, jakiego przyzwoity człowiek nie powinien wpuszczać za próg swojego domu! A jako pierwsza dama była pracoholiczką. Zarazem okazała się też największą fundraiserką w II Rzeczpospolitej. Gdyby przeliczyć te pieniądze, które potrafiła zbierać, np. podczas powodzi w Polsce w 1927 roku na dzisiejsze złotówki, to okaże się, że lepiej jej to szło, niż Jurkowi Owsiakowi i jego Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy! Poza tym ona dosłownie sprawiła, że Mościcki został prezydentem. Mościcki bowiem odrzucił propozycję premiera Kazimierza Bartla, który zaraz potem zadzwonił do Michaliny. Michalina wysłuchała go, po czym odbyła z Mościckim długą - i jak się domyślam burzliwą - rozmowę. Efekt wszyscy znamy. Czyli Mościckiego wtłoczono na urząd wałkiem. Można tak powiedzieć. Na początku się opierał, ale później to pokochał. Honory... A czy ktokolwiek wtedy dbał o publiczny wizerunek prezydentowej? W czasach Marii Wojciechowskiej go jeszcze nie było. Gdy prezydentowa jechała do Czechosłowacji, to polski pogranicznik sponiewierał ją za to, że za wolno podawała mu dokumenty! Oczywiście nie miał pojęcia, że warczy na prezydentową. To pokazuje jak mało rozpoznawalna była Wojciechowska. Ale Michalina to zmieniła. Prasa ją znała, poza tym Michalina nie unikała socjety, lubiła przebywać w jej towarzystwie, organizować bale, rauty. Prasa była jej przychylna? Musiała być. Polska po 1926 roku to już nie jest kraj demokratyczny. Prasa nie śmiałaby napisać źle o prezydentowej. Ale Michalina była bardziej działaczką społeczną niż polityczną. I jako taka była raczej lubiana. Mówiono, że wyciąga rękę do zwykłych ludzi. A druga pani Mościcka? Maria. Michalina chyba od początku prezydentury była śmiertelnie chora, podejrzewam, że miała wrodzoną wadę serca. Zmarła w 1932 roku. Rok później Mościcki wziął ślub z jej sekretarką i żoną swojego byłego adiutanta, które to małżeństwo Kościół oficjalnie unieważnił. Ten związek wywołał gigantyczny skandal, ale i wcześniej sporo się działo w jej życiu. Związała się z młodym wojskowym Tadeuszem Nagórnym, który był strasznym kobieciarzem. Już u boku prezydenta i jako mąż Marii, podczas oficjalnej wizyty w Poznaniu, uwiódł jakąś bogatą ziemiankę, od której wyłudził gigantyczne pieniądze, obiecując jej, że uwije za nie dla nich gniazdko w Warszawie. Oczywiście nie zająknął się nawet o swoim stanie cywilnym. Po czym wyparował. Ziemianka się przeraziła, myślała, że może miał jakiś wypadek - nie mieściło jej się w głowie, że oszukał ją adiutant prezydenta, w dodatku "ukochany" przez Mościckiego. Zadzwoniła do kancelarii i cała sprawa wyszła na jaw. Dług spłacono, a Nagórnego zesłano do Brześcia. Jego żona została bez męża i bez środków do życia. Michalina zlitowała się nad nią i przyjęła ją do swojego sekretariatu. Maria, notabene, na sekretarkę się nie nadawała. Widziałem jej notatki. Gryzmoliła jak kura pazurem, sadziła błędy ortograficzne... Kilka przytoczyłem w książce. Za to świetnie się opiekowała Michaliną. Była bardziej jej opiekunką, niż sekretarką. Przy jej śmierci podobno były tylko dwie osoby - Maria i Mościcki. Przy czym mało brakowało, a Mościckiego by zabrakło. W ostatnich tygodniach choroby żony przebywał w Warszawie, a Michalina leżała w Spale. A dlaczego tak? Wtedy to już było dość fikcyjne małżeństwo. Nic ich nie łączyło. Michalina pozostała normalną kobietą, a Mościcki rozkochał się w splendorach i chwale, w hołdach mu składanych. A jak było z Marią? Mościcki opowiadał, że Maria omal mu nie dała kosza. Jego propozycją matrymonialną była tak zdziwiona, że nic mu na nią nie powiedziała, a później przez tydzień unikała go jak ognia! Opowiadał, że chodził zdenerwowany po Zamku, bo nie wiedział, co się dzieje. Czy ona go pociągała fizycznie? W porównaniu z poprzednimi prezydentowymi była bardzo ładna, ale w czasie, gdy się pobrali miała 37 lat. Wcześniej była uważana za szarą myszkę. Tu się chyba odezwał pewien rys psychologiczny Mościckiego. Michalinę brał jako nastolatkę podatną na wpływy i manipulację. Maria była starsza, ale skrzywdzona przez mężczyznę, niesamodzielna majątkowo. Zdana na łaskę Mościckiego. No i z podziwem patrzyła na prezydenta. On sobie wymyślił, że ona ma chłonąć każde jego słowo. Że będzie go słuchała z otwartymi ustami - a on ubóstwiał prawić monologi! Ale udało jej się wybić, jak Michalinie? Pozostała przy nim. Nawet po klęsce wrześniowej, podczas której Mościcki był już bardzo nieporadny, nawet po tym, jak przestał być prezydentem. Ale próbowała się uniezależnić. Zbudowała - za własne pieniądze - willę w Warszawie przy ulicy Rakowickiej. Dom spłonął w Powstaniu. Ale chodzi o to, że mogła to robić za pieniądze męża. Mościcki zarabiał, w przeliczeniu na dzisiejsze, około 100 tysięcy złotych miesięcznie. A ona wzięła kredyt w banku. A jaką była pierwszą damą? Bardzo nielubianą. Młoda kobieta, o niezbyt wysokiej pozycji - nagle weszła na salony, zajęła miejsce popularnej Michaliny, traktowanej prawie jak matka narodu... Nawet wysoko postawieni politycy rozsiewali plotki o niej. Witos, który przebywał wtedy na emigracji w Czechosłowacji, twierdził, że w Polsce rządzi nie Mościcki, ale jego żona z kochankiem. A kim miałby być ten kochanek? Tego nigdy jakoś nie powiedziano, choć motyw kochanka przewijał się cały czas. To była wymyślona postać. Dla jednych jakiś dyplomata, dla innych wojskowy, albo obcy agent. Czyli - podsumowując - jak można określić pozycję pierwszej damy w II RP. Rosła. Maria Wojciechowska prawie nie istniała w publicznej świadomości, Michalina już tak. A Maria to już się wychylała z każdego możliwego kąta! Pisano o każdym wyjeździe prezydenta, o każdych wakacjach... I zawsze z żoną u boku. Byli paparazzi? Ustawki? Coś w tym stylu. Są zdjęcia, że przyjeżdżają do Zakopanego, wychodzą z pociągu, a tam tłum dziennikarzy. A poza tym ludzie śpiewają, kwiaty się sypią... A czy Marii to się podobało? Aż za bardzo. Szybko rozkochała się w hołdach. Regent Węgier czy król Rumunii musieli się do niej wpinać na drugie piętro w Zamku, do jej pokojów, żeby jej się pokłonić. Śmiano się z tego. A jak z jej inwencją? Można powiedzieć, że przejęła interesy po Michalinie. Prowadziła jej fundusze. Tyle, że jeśli Michalina mogła zebrać kilkadziesiąt milionów dla powodzian, to Maria - ewentualnie - kilka tysięcy skrzynek pomarańczy dla sierot. A jak wyglądały relacje pierwszych dam z Aleksandrą Piłsudską? "Najpierwszą" damą? Bywały wspólne akcje Michaliny Mościckiej i Aleksandry Piłsudskiej, one zawsze były na równej stopie. Piłsudska obraziła się natomiast strasznie, gdy nie powiedziano jej o ślubie Mościckiego z Marią. Trochę się skompromitowała, bo do ostatniej chwili opowiadała wszystkim, że związek prezydenta z sekretarką to tylko plotka. Później jednak Maria, która zdążyła nabrać ogłady politycznej, przyszła do niej i poprosiła o wskazówki, rady. I ujęła tym Piłsudską. No, ale żony Marszałka to inna historia. Może na inną książkę? Kto wie.