Agnieszka Waś-Turecka, Interia: Przewodniczący Komisji Europejskiej, Jean-Claude Juncker wygłasza dziś przed Parlamentem Europejskim przemówienie o stanie Unii. W zeszłym roku zapowiadał upolitycznienie Komisji. To mu się udało? Konrad Szymański, Sekretarz Stanu ds. europejskich, prawnych i traktatowych w Ministerstwie Spraw Zagranicznych: - KE nie jest potrzebne upolitycznienie, ponieważ rolę przywództwa politycznego pełnią szefowie państw, którzy spotykają się w ramach Rady Europejskiej. KE powinna się trzymać litery traktatów i w większym stopniu być ciałem wykonawczym. - Myślę, że eksperyment upolitycznienia Komisji się nie powiódł i lepiej byłoby, żeby go dalej nie prowadzić. Nie powiódł się, ponieważ KE nie powinna być ciałem politycznym, czy dlatego że jej szefowi to się nie udało? - Junckerowi udało się wprowadzić wiele elementów politycznych do pracy Komisji. Jednak to zły pomysł, ponieważ KE nie jest instytucją do tego powołaną. W efekcie powstały napięcia wewnątrz Unii Europejskiej, zwłaszcza miedzy instytucjami i rządami państw członkowskich. - Dziś wielu szefów rządów jest zainteresowanych, by uporządkować sytuację i wyznaczyć jasny podział odpowiedzialności między Radą Europejską i Komisją. "Katastrofalne" skutki działań KE W zeszłym roku Juncker postawił przed kierowaną przez siebie Komisją kilka priorytetów. Między innymi opanowanie kryzysu migracyjnego. Jak Pan ocenia działania KE w tym obszarze? - W tej kwestii osiągnięcia KE są najbardziej katastrofalne dla UE. Komisja za sprawą projektu relokacji uchodźców wprowadziła nieprawdopodobne napięcia między państwami członkowskimi, nie osiągając stawianego celu. Program miał dotyczyć 160 tys. ludzi, tymczasem w rok po jego uruchomieniu jest on wykonany jedynie w trzech procentach. To pokazuje jak bardzo nierealistyczny był to pomysł. I nie chodzi tylko o stanowisko Polski, ale zdolność wszystkich krajów do jego wykonania. Wynik trzech procent powinien dać KE bardzo poważny powód do namysłu. A jeśli Juncker i KE będą się upierać przy programie relokacji? - Szczerze mu życzę, żeby jednak wyciągnął wnioski. To nie jest tylko i wyłącznie spór o to, jakimi instrumentami walczyć z kryzysem uchodźczym. KE nie tylko nie zaproponowała rozwiązań, które byłyby skuteczne, ale także wprowadziła ogromne koszty polityczne. A to ostatnia rzecz, której UE dziś potrzebuje - Unia jest w naprawdę złym stanie i dokładanie do agendy rzeczy, które dodatkowo dzielą, jest polityczną nieodpowiedzialnością. Porozumienie Unia Europejska-Turcja to zasługa KE? - Ta umowa została wypracowana przez szefów rządów. KE odgrywała tylko rolę pomocniczą. Zgodnie z życzeniem Rady Europejskiej obudowała ją odpowiednimi elementami wykonawczymi. - Porozumienie z Turcją to dowód, że Rada potrafi działać bardzo realistycznie i efektywnie. Umowa ta, przy całej swojej kruchości, przyniosła realne zastopowanie problemu nielegalnej migracji, tam gdzie on wtedy występował, czyli na Morzu Egejskim. W przekonaniu polskiego rządu współpraca z krajami trzecimi - źródłami migracji lub tranzytowymi - to jedyny model skutecznego przeciwdziałania kryzysowi migracyjnemu. Złe wieści dla planu Junckera W kwestii kryzysu gospodarczego szef KE zaproponował rok temu Europejski Fundusz na rzecz Inwestycji Strategicznych (EFSI), zwany potocznie planem Junckera. Czy EFSI pomógł unijnej gospodarce?- Za wcześnie by go oceniać. Cele, które postawiono przed EFSI, były niezwykle ambitne. Mówiono, że zaktywizuje w obszarze środków prywatnych 16-krotność swoich zasobów. Nie sądzę, by był to realny pułap efektywności. Czyli działa, ale nie tak dobrze jak zapowiadano? - Tak. Poza tym cechuje go olbrzymia nierównowaga geograficzna. Okazuje się, że jest w stanie funkcjonować głównie w zachodniej Europie, co jest złą wiadomością dla tego instrumentu. Brytyjski "pacjent zmarł" W zeszłym roku Juncker planował też "dobre porozumienie z Wielką Brytanią". Odniósł spektakularną porażkę? - Być może samo porozumienie było dobre, ale - jak mówią - "pacjent zmarł", dlatego trudno mówić o sukcesie. - Nie jest to jednak wina tylko KE, czy tylko strony unijnej. Spora część odpowiedzialności jest także po stronie brytyjskiej. Porozumienie było próbą uratowania więzi między Londynem i Brukselą. W rozsądny sposób wychodziło naprzeciw brytyjskim oczekiwaniom. Miało też wartość dodaną, ponieważ pokazało, że Unia Europejska jest w stanie słuchać. Dziś jednak widzimy, że to - z wielu względów - nie wystarczyło. - Liczę jednak, że zimny prysznic związany z referendum brytyjskim przyniesie jakąś zmianę. Z drugiej strony mam obawy, że część brukselskiej elity - zgodnie z pewnymi prawidłami psychologicznymi - po prostu wypiera ten problem, próbując odseparować się od źródła stresu, jakim jest wynik referendum "Dzieje się coś bardzo niedobrego" Tuż po czerwcowym głosowaniu ws. wyjścia z UE miały miejsce w Wielkiej Brytanii pierwsze ksenofobiczne akcje wymierzone w Polaków. Mówił Pan wówczas: "Mam nadzieje, że to tylko incydenty i emocjonalna reakcja na niespodziewany wynik referendum. Oby nie był to nowy trend w polityce czy społeczeństwie brytyjskim". W ostatnich tygodniach doszło w Wielkiej Brytanii do kilku ataków na Polaków, w tym do jednego ze skutkiem śmiertelnym. Czy nadal ma Pan nadzieję, że to tylko incydenty? Czy jednak nowy trend w społeczeństwie? - To już nie są incydenty. Wydaje się, że pewien margines brytyjskiej opinii publicznej w fałszywy sposób rozumie rozłąkę z Europą. W brytyjskim społeczeństwie dzieje się coś bardzo niedobrego i na to musimy reagować. Z jednej strony mamy do dyspozycji środki karne, które muszą być egzekwowane z najwyższą starannością. Z drugiej natomiast przeciwdziałać takim nastrojom powinni brytyjscy politycy. Mówi Pan, że część Brytyjczyków w "fałszywy sposób" interpretuje wynik referendum. Czyli w jaki? - To znaczy w jawnie ksenofobiczny. Rozumiem, że czasem politycy popełniają błędy i źle wywarzają akcenty w swoich deklaracjach. Takich mylnych opinii popełniono w kampanii referendalnej za wiele. Niestety podobne błędy u elit bardzo często skutkują jeszcze większymi błędami w opinii publicznej. Ta zależność jest dla mnie dość oczywista. Czy do polskich placówek w Wielkiej Brytanii napływają sygnały od Polonii o wzroście nastrojów antypolskich? - Mamy świadomość, że ten element społecznego napięcia, które czasem osiąga wręcz kryminalne wymiary, jest trwale obecny na obrzeżach brytyjskiego społeczeństwa i to powoduje, że wielu Polaków na Wyspach ma poczucie nie tylko braku komfortu, ale i poczucia zagrożenia. *** W czwartek zapraszamy na drugą część wywiadu z wiceministrem Konradem Szymańskim. Tym razem poruszymy temat przyszłości Unii Europejskiej i polskich postulatów na spotkanie w Bratysławie. Jeśli interesuje cię temat Unii Europejskiej obserwuj autorkę na Twitterze