- Mój centroprawicowy rząd jest bardzo proeuropejski - zapewnił dziś zagranicznych dziennikarzy z Brukseli premier Szwecji Fredrik Reinfeldt. Szwedzi jako główny cel stawiają sobie doprowadzenie do sukcesu grudniowej konferencji klimatycznej w Kopenhadze w sprawie światowych redukcji emisji CO2 po roku 2012, "utrzymując jednolite i ambitne" stanowisko UE; drugim priorytetem jest przywrócenie zaufania na rynkach finansowych oraz walka z rosnącymi w czasach kryzysu deficytami publicznymi (oczekuje się, że w 2009 r. aż 20 krajów UE przekroczy dozwolony limit 3 proc. PKB i będzie mieć procedury nadmiernego deficytu). - Czas na przyjmowanie pakietów stymulujących gospodarki się wyczerpał - powiedział Reinfeldt. Wezwał do skoordynowanych działań wszystkich 27 państw, ostrzegając, że dalsze zwiększanie deficytu może grozić stworzeniem nowych nierówności w UE. - Doszło do znacznego wzrostu długów publicznych i bezrobocia. Wierzymy, że musimy znaleźć wspólne podejście w sprawie strategii wychodzenia z kryzysu - dodał minister finansów Anders Borg. Podkreślił, że "punktem wyjścia" powinien być Pakt Stabilizacji i Wzrostu, który nakazuje ograniczenie deficytu właśnie do 3 proc. Szwecja liczy też na podpisanie umowy o wolnym handlu i stowarzyszeniu z Ukrainą do końca roku. Szef szwedzkiej dyplomacji Carl Bildt zapewnił we wtorek, że z takim mocnym przesłaniem o "gotowości" UE pojechali w czerwcu do Kijowa szefowie polskiej i niemieckiej dyplomacji Radosław Sikorski i Frank-Walter Steinmeier, gdzie - zdaniem Bildta - mieli usłyszeć, że także Ukraina jest zainteresowana. - To wciąż możliwe, jeśli po stronie ukraińskiej będzie wola i zdolności (do reform). Ale chcemy widzieć słowa zamienione w działania - powiedział Bildt. Sztokholm liczy też na postęp w rozmowach akcesyjnych z Turcją i Chorwacją, które nie posunęły się niemal zupełnie w ostatnich miesiącach, a także na rozpatrzenie wniosku akcesyjnego Islandii (o ile taki zostanie złożony i zaaprobowany przez Komisję Europejską). Ale Szwedzi zdają sobie sprawę, że ich przewodnictwo mogą zakłócić nieprzewidziane wydarzenia. Jak choćby nowy konflikt gazowy między Ukrainą i Rosją, nowe napięcia na linii Moskwa-Tbilisi czy wreszcie niepowodzenie drugiego zaplanowanego na październik referendum w sprawie Traktatu z Lizbony w Irlandii. - Nie będziemy wpływać na te wybory; to decyzja, którą muszą podjąć wyborcy - zapewnił szef szwedzkiej dyplomacji Carl Bildt. Podkreślił, że nie istnieje żaden "Plan B" na wypadek niepowodzenia. - To stanowisko oficjalne. Ale prawda jest jeszcze gorsza: naprawdę nie mamy planu B - powiedział Bildt. Zapewnił, że jeśli Irlandczycy ponownie powiedzą "nie" Traktatowi z Lizbony, wówczas "według obowiązującego Traktatu z Nicei musimy zredukować liczbę komisarzy". Jeśli wynik referendum będzie pozytywny, wówczas Szwecja chce natychmiast rozpocząć implementację postanowień instytucjonalnych Traktatu z Lizbony. Chodzi o wybór nowej Komisji Europejskiej, nowego przewodniczącego Rady Europejskiej (potocznie zwanego prezydentem UE) czy szefa unijnej dyplomacji na bazie nowego Traktatu. Szwedzi liczą, że decyzja co do nazwisk osób, które będą pełnić te dwie nowe funkcje, zapadnie na szczycie przywódców państw i rządów UE już w październiku. By dać sobie jak najwięcej czasu na negocjacje, Szwedzi przesunęli ten tradycyjny jesienny szczyt UE na sam koniec miesiąca: 29-30 października. Szwedzi nie ukrywają, że woleliby mieć jasność przynajmniej co do osoby przewodniczącego Komisji Europejskiej i dlatego naciskają na eurodeputowanych, by już na lipcowej sesji zatwierdzili Jose Barroso na drugą kadencję przewodniczącego Komisji. - Czy mają innego kandydata? Jeśli nie, to nie rozumiem, po co czekać - mówił Reinfeldt. Na ostatnim szczycie UE przywódcy wybrali jednomyślnie Barroso na drugą kadencję, ale potrzebna jest jeszcze aprobata większości eurodeputowanych. To szefowie frakcji politycznych mają zdecydować, czy PE wypowie się już na inauguracyjnej sesji 14-16 lipca w Strasburgu, czy będzie głosował dopiero na jesieni. Przeciwnicy polityczni Barroso z frakcji socjalistów, Zielonych oraz część liberałów zapowiedzieli, że wolą głosować w tej sprawie dopiero po wakacjach. Domagają się więcej czasu na konsultacje z kandydatem rządów na szefa KE. Szwecja jako przewodnictwo UE dostała na szczycie mandat do prowadzenia konsultacji z PE, tak by zobaczyć, czy jest on gotowy podjąć decyzję już w lipcu. - Jeśli jej nie będzie, to widzę ryzyko, że Europa nie zaangażuje się wystarczająco w rozwianie kryzysu finansowego i walkę ze zmianami klimatycznymi - powiedział premier Szwecji. Z jego wystąpienia wynika, że to doprowadzenie do sukcesu grudniowej konferencji klimatycznej w Kopenhadze w sprawie redukcji CO2 po roku 2012 (post-Kioto) niewątpliwie będzie głównym celem szwedzkiego przewodnictwa. - My w Szwecji myślimy, że można zrobić więcej w walce z ociepleniem klimatu niż przewidywał protokół z Kioto, co sami pokazaliśmy. Od 1990 roku Szwecja przy 15-procentowym wzroście PKB zredukowała emisje CO2 o 10 proc. - powiedział Reinfeldt. Dodał, że jako jeden z zaledwie czterech krajów UE Szwecja wprowadziła podatek "od dwutlenku węgla" (tzw. carbon tax), płacony od surowców energetycznych w zależności od emisji CO2. Od wprowadzenia w 1991 roku znacznie zwiększył on w Szwecji udział energii wytwarzanej ze źródeł odnawialnych, w tym biomasy. Jak podkreślił Reinfeldt, celem szwedzkiej prezydencji jest przyjęcie na szczycie UE 29-30 października porozumienia, jak podzielić na kraje członkowskie wsparcie, jakie w Kopenhadze UE zaoferuje krajom mniej rozwiniętym na walkę ze zmianami klimatycznymi. Ich potrzeby szacuje się na 100 mld euro rocznie. Zaznaczył jednak, że inne potęgi przemysłowe świata też muszą się zdobyć na wysiłek. - W UE zgodziliśmy się, że trzeba ograniczyć globalne ocieplenie klimatu do co najwyżej 2 stopni C. Tylko UE mówi o takim celu, nikt inny na świecie. Ponieważ jeśli postawimy sobie taki cel, to staje się jasne, że większa część świata musi się zdobyć na większy wysiłek. Jeśli nie, to przekroczymy 2 stopnie i (...) będziemy narażeni na nieodwracalne konsekwencje zmian klimatu w wielu częściach świata - przestrzegł premier. Kilkakrotnie ostrzegł, że jeśli w Kopenhadze nie dojdzie do ambitnego porozumienia, to światu grożą "tipping points" (przekroczenie krytycznego momentu, kiedy to z powodu ocieplenia klimatu naturalne systemy doświadczą gwałtownych i nieodwracalnych zmian). Przypomniał, że zdaniem naukowców w celu powstrzymania globalnego ocieplenia należałoby ograniczyć światowe emisje CO2 o co najmniej 25-40 proc. do roku 2020. By dać przykład reszcie świata, UE jest gotowa do redukcji swoich emisji o 30 proc., jeśli inne uprzemysłowione kraje zdobędą się na porównywalny wysiłek.