Zaborowski przekonuje też, że NATO musi najpierw skonsolidować się wewnętrznie, zanim zdecyduje się na kolejne rozszerzenie. Argumentuje, że gdyby członkiem Sojuszu została Ukraina, to zgodnie z art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego NATO byłoby zobowiązane do obrony całego terytorium tego kraju, z Krymem włącznie. Pytany, czy wydarzenia na Ukrainie przekonały kraje członkowskie Sojuszu, że warto jest inwestować w bezpieczeństwo, Zaborowski mówi: "Kryzys ukraiński jest tragedią, ale dla NATO to on taki zły nie jest. Bo NATO ma w tej chwili ewidentne zadanie do wykonania, ma poczucie misji i wszyscy wiedzą, że Sojusz Atlantycki jest potrzebny. Jeszcze kilka miesięcy temu, po wyjściu z Afganistanu, ludzie zaczynali sobie zadawać pytanie: właściwie po co jest NATO? Teraz takich pytań się nie zadaje, a w Polsce badania opinii publicznej pokazują, że zaufanie i poparcie dla Sojuszu bardzo silnie wzrosło po wybuchu kryzysu ukraińskiego". Podkreślił też, że wydarzenia na Ukrainie spowodowały, iż NATO wraca do priorytetu, jakim jest obrona kolektywna, z czym - zdaniem Zaborowskiego - powinno wiązać się wzięcie przez kraje członkowskie większej odpowiedzialności za własną obronę. Zaborowski ocenił jednocześnie, że nie jest realne osiągnięcie w najbliższych latach przez wszystkie kraje członkowskie zalecanego przez NATO pułapu 2 proc. PKB wydatków na obronność. - To jest realne w Polsce, Norwegii, Estonii, we Francji, w Wielkiej Brytanii, być może w Grecji. Natomiast na przykład w Niemczech jest to kompletnie nierealne. Nie ma tam zupełnie klimatu wewnętrznego, aby wydawać więcej pieniędzy na obronę. Temat wojska jest w Niemczech niepopularny, ludzie czują się bezpieczni, chcą inwestować w programy socjalne. Tutaj niewiele się zmieni, nie mówiąc o państwach z południowej flanki NATO - uważa ekspert. Ale najgorsze jest to - dodaje Zaborowski - że państwa z naszego regionu, np. Słowacja, Czechy, Węgry, Łotwa czy Litwa, również nie wydają 2 proc. PKB na obronę. - Moim zdaniem to jest sytuacja skandaliczna, na przykład Łotwa i Litwa ciągle płaczą, że Ameryka się nami nie zajmuje, a wydają na obronę 1 proc. PKB - zauważył. Pytany, czy zatem kraje Europy Środkowo-Wschodniej nie widzą w działaniach Rosji z ostatnich miesięcy realnego zagrożenia, Zaborowski odparł, że mamy do czynienia ze "słabością strategiczną" naszych sąsiadów. - To słabość strategiczna: oni to widzą (zagrożenie ze strony Rosji - PAP), ale nie chce im się wydawać pieniędzy. Tego nie można inaczej wytłumaczyć. Po prostu nie chcą tych swoich skromnych środków - poza Estonią, która jest bardzo pozytywnym przykładem - wydawać na działy związane z obroną narodową, bo wolą inwestować gdzieś indziej. Liczą na to, że skoro są w NATO, to Ameryka ich zawsze obroni. A prawda jest taka, że jeżeli cokolwiek by się stało, jeśli państwo nie jest w stanie się obronić nawet przez 48 godzin, to motywacja do tego, aby przyjść temu państwu z pomocą, leci na łeb na szyję - dodał. W dniach 4-5 września w Newport w Walii ma odbyć się szczyt NATO, Zaborowski podkreśla, że w materiałach przygotowujących szczyt bardzo silnie podkreśla się w tej chwili kwestię trzonowych, podstawowych zadań Sojuszu Atlantyckiego, czyli przede wszystkim kolektywnej obrony. - Ktoś nam przypomniał, że na Wschodzie jest niespokojnie, wszystko może się wydarzyć i że NATO potrzebuje się skonsolidować. Zobaczymy to na pewno w wielu materiałach ze szczytu, że kwestia obrony terytorium NATO będzie podkreślana jako fundamentalne, najważniejsze zadanie dla Sojuszu Atlantyckiego. Wiąże się z tym wzięcie przez kraje członkowskie większej odpowiedzialności za swoją własną obronę - dodał Zaborowski. Podkreślił, że w ciągu ostatnich paru lat wydatki na obronę w Europie "spadały na łeb na szyję". - Jesteśmy jedynym regionem świata, gdzie na obronę wydaje się coraz mniej - reszta świata wydaje na ten cel coraz więcej. Liczymy na to, że szczyt doprowadzi do odwrócenia tej tendencji i do uświadomienia państwom członkowskim, że Ameryka nie zawsze będzie tu, dla nich, żeby ich bronić. Bo niektóre państwa członkowskie tak uważają, w związku z tym wydają grosze na obronę i nie czują się za to odpowiedzialne - zaznaczył ekspert. Zdaniem Zaborowskiego potrzebna jest stała obecność NATO na terenie Polski i państw bałtyckich. - W tej chwili mamy stałą obecność NATO w Danii, w Niemczech, we Włoszech. Ale właściwie przed kim ma bronić obecność NATO w Danii? Przed Niemcami? Przed Polską? Nie bardzo wiadomo, czemu to ma służyć, a kosztuje dużo pieniędzy. Zimna wojna skończyła się ponoć 25 lat temu - tak nam ciągle mówią na Zachodzie. A skoro się skończyła, to należy zadbać o obecność NATO w tych regionach, gdzie zagrożenie jest dużo bardziej realne - przekonywał szef PISM. Pytany, czy w najbliższym czasie do NATO powinny przystąpić kolejne kraje, Zaborowski odparł: "Nie jest to najlepszy pomysł, żeby NATO koncentrowało w tej chwili swoją refleksję strategiczną na pomyśle rozszerzenia. Mamy 28 państw członkowskich, wszystkie są objęte art. 5 obrony terytorialnej. Ale tak naprawdę wyegzekwowanie tego artykułu na terytorium wszystkich krajów członkowskich jest nie zawsze do końca wiarygodne" - powiedział PAP szef PISM. Zaborowski przyznał, że nie jest przekonany, czy NATO byłoby dzisiaj w stanie adekwatnie odpowiedzieć, gdyby np. Rosjanom "przyszło do głowy wkroczenie na rosyjskojęzyczny region Narwi na terytorium Estonii". - Ja nie mam pewności, że tak by było w tym momencie. Politycznie NATO coś by zrobiło, militarnie pewnie też, ale czy faktycznie udałoby się adekwatnie i w przekonujący sposób militarnie na to odpowiedzieć - nie jestem co do tego taki pewien - dodał. Zaborowski podkreślił, że ewentualne rozszerzanie NATO o państwa, które znajdują się w konflikcie terytorialnym z Rosją, czyli np. o Gruzję i Ukrainę oznaczałoby, że bierzemy na siebie odpowiedzialność za obronę całości terytorium tych krajów - w przypadku Ukrainy włącznie z Krymem, a w przypadku Gruzji - z Abchazją i Osetią. - Nie mam przekonania, że bylibyśmy w stanie wyegzekwować to zobowiązanie - zaznaczył ekspert. Odnosząc się do ewentualnego rozszerzenia NATO o kraje zachodnich Bałkanów, Zaborowski przypomniał, że na przyjęcie do Sojuszu Macedonii nie zgadza się Grecja. - W przypadku Czarnogóry nie do końca wiem, czemu to miałoby służyć. W tym państwie jest bardzo duża obecność rosyjska, która na pewno nie jest bez żadnego wpływu na poziom wiarygodności służb wywiadowczych Czarnogóry. To należy mieć na uwadze - dodał. Jak mówił, gdyby z kolei zainteresowanie wstąpieniem do NATO wyraziły Szwecja i Finlandia, to powinno się je przyjąć do Sojuszu "w ciągu jednej godziny". - Te państwa są lepiej zintegrowane z NATO niż wielu członków Sojuszu. Mają realne zasoby, dzielą z nami kulturę strategiczną, myślą podobnie jak my o wschodnim sąsiedztwie Sojuszu. Bardzo by nam to pomogło, natomiast te państwa póki co nie są zainteresowane - powiedział Zaborowski. Rozmawiała Marta Tumidalska