Wu określił Hongkong i Tajwan jako "dwa przedmurza wolności i demokracji". Zaznaczył jednak, że od przyłączenia Hongkongu do Chin w 1997 roku w tym specjalnym regionie administracyjnym ChRL "widać postępującą regresję" m.in. w kwestii wolności i niezależności mediów, a kontrola chińskich władz coraz bardziej się zacieśnia. "Jeśli (porównać - przyp. red.) demonstracje uliczne w Hongkongu z sytuacją na Tajwanie, to myślę, że widać duże różnice. My mamy własny rząd, dlatego jest on w stanie zabezpieczać przyszłość, chronić wolność i chronić demokrację. Ale w Hongkongu wszystko się cofa" - zauważył. "My sympatyzujemy z mieszkańcami Hongkongu, a oni wiedzą, że ich po cichu wspieramy" - oświadczył szef tajwańskiej dyplomacji. Wyraził nadzieję, że ludność tego terytorium "będzie kontynuować walkę o wolność i demokrację; że będą mogli wybierać swojego szefa administracji i ciało ustawodawcze i że jednocześnie uda im się odzyskać wolność słowa i wolność prasy spod chińskiego nadzoru". Wu przypomniał o zasadzie "jeden kraj, dwa systemy", zgodnie z którą Hongkong teoretycznie dysponuje szeroką autonomią przy zachowaniu zwierzchnictwa Pekinu. "Pierwotna obietnica zakładała, że Hongkong będzie wizytówką, mająca zachęcić Tajwan do zjednoczenia. Ale jak dotąd widać, że to się prawie zupełnie nie udało" - podkreślił. Minister zwrócił też uwagę, że hongkoński system ustawodawczy i wyborczy są zdominowane przez Chiny, a osoby wybierane w wolnych wyborach nie są największą siłą w systemie legislacyjnym. Jego zdaniem pogłębia to frustrację mieszkańców, zwłaszcza tych młodych. "Ceny wciąż rosną, a płace nie rosną, dlatego oni widzą rzeczy, których nie chcą widzieć. Wystarczy jedno zdarzenie, aby rozpalić ogień gniewu - i tak właśnie się stało, kiedy próbowano znowelizować prawo o ekstradycji" - ocenił. Spór o nowelizację popieraną przez Chiny W czerwcu prawie dwa miliony Hongkończyków przeszły według organizatorów w jednym z szeregu marszów przeciwko popieranej przez Pekin nowelizacji, która umożliwiłaby m.in. przekazywanie podejrzanych władzom Chin kontynentalnych. W ciągu ostatniego miesiąca kilkakrotnie dochodziło do brutalnych starć pomiędzy demonstrantami a policją. Podczas jednego z protestów kilkusetosobowa grupa przeciwników nowelizacji wdarła się do siedziby hongkońskiego parlamentu i okupowała ją przez kilka godzin. Pod presją największych od czasu przyłączenia do Chin demonstracji politycznych w Hongkongu lokalne władze bezterminowo zawiesiły prace nad projektem, ale nie wycofały go całkowicie, choć szefowa administracji regionu Carrie Lam zapewniła niedawno, że projekt ten "jest martwy". Rząd uzasadniał potrzebę szybkiej zmiany przepisów sprawą rezydenta Hongkongu podejrzewanego o dokonanie zabójstwa na Tajwanie. W ramach obecnych przepisów nie może on być odesłany na wyspę i tam osądzony. Nowelizacja miała umożliwić transfer podejrzanych do krajów i regionów, z którymi Hongkong nie ma obecnie zawartych umów ekstradycyjnych, m.in. na Tajwan, ale też do Chin kontynentalnych. Właśnie ta ostatnia możliwość wzbudziła obawy Hongkończyków. Wielu odebrało projekt nowelizacji jako kolejny przejaw ograniczania autonomii Hongkongu oraz nasilenia ingerencji rządu centralnego w wewnętrzne sprawy regionu. Władze Tajwanu zadeklarowały, że nie przyjmą podejrzewanego o zabójstwo Hongkończyka, jeśli będzie to związane z uchwaleniem przepisów, które grożą również ekstradycją do Chin kontynentalnych mieszkających lub przebywających w Hongkongu Tajwańczyków. Prezydent Tajwanu Caj Ing-wen, która wywodzi się z rządzącej wyspą proniepodległościowej Demokratycznej Partii Postępowej (DPP), deklarowała poparcie dla protestujących w Hongkongu. Solidarność z nimi wyraziły również tysiące mieszkańców Tajpej, którzy zgromadzili się w czasie jednej z demonstracji w pobliżu siedziby parlamentu wyspy i skandowali hasła poparcia dla Hongkongu i sprzeciwu wobec Chin.