- Gwinea nie jest prowincją Francji. Jeśli francuski minister spraw zagranicznych mówi coś takiego, jest to sposób na poniżenie ludności Afryki - oświadczył kapitan Moussa Dadis Camara, nawiązując do weekendowej wypowiedzi Bernarda Kouchnera. W niedzielę szef francuskiej dyplomacji powiedział, że Paryż nie może dłużej utrzymywać z Camarą stosunków po tym, jak w ubiegły poniedziałek w gwinejskiej stolicy Konakry siły bezpieczeństwa otworzyły ogień do demonstrantów sprzeciwiających się kandydowaniu Camary w wyborach prezydenckich. Zginęło wówczas 157 osób, a ponad 1000 zostało rannych. Wiele kobiet zostało zgwałconych przez żołnierzy. We wtorek brutalne stłumienie protestów gwinejskiej opozycji skrytykował amerykański Departament Stanu. - Byliśmy wstrząśnięci i wzburzeni przemocą w Gwinei - powiedziała sekretarz stanu Hillary Clinton, apelując do junty o ustąpienie. Jak powiedziała, czołowi amerykańcy dyplomaci bezpośrednio przekazali gwinejskim władzom wyrazy potępienia. W poniedziałek prezydent Burkina Faso Blaise Compaore rozpoczął mediacje między gwinejską juntą a jej przeciwnikami, lecz główne ugrupowanie opozycyjne odmówiło kontynuowania rozmów do czasu, aż Camara zrzeknie się władzy. Camara przejął władzę w wyniku zamachu stanu dokonanego tuż po śmierci prezydenta Lansana Conte w grudniu 2008 roku. Zapowiadał wówczas, że rozprawi się z panującą w Gwinei korupcją i anarchią, a następnie odda władze w demokratycznych wyborach, zaplanowanych na koniec stycznia 2010 r. Osobiście jednak miał się o urząd głowy państwa nie ubiegać. Doniesienia, jakoby pod presją wojska zmienił zdanie, wywołały protesty opozycji. Unia Afrykańska wezwała Camarę, aby do połowy października potwierdził, że dotrzyma obietnicy i nie będzie startował w wyborach, przekazując tym samym władzę w ręce cywilów. W przeciwnym razie mają go czekać sankcje.