Jak poinformował dziennik "The Washington Post" w ubiegłym tygodniu Kim Dzong Un zapowiedział, że na czas szczytu w Singapurze chce zatrzymać się w godnym przywódcy "państwa równości klasowej" luksusowym hotelu "The Fullerton", gdzie prezydencki apartament kosztuje 6 tys. USD za dobę. Problem dla gospodarzy spotkania polega na tym, że przywódca Korei Płn. nie zamierza opłacić rachunku. Niechęć Kima i północnokoreańskiego rządu do płacenia swoich rachunków nie jest bynajmniej spowodowana brakiem twardej waluty z powodu międzynarodowych sankcji gospodarczych. Osobisty majątek Kim Dzong Una jest szacowany przez analityków wywiadu Korei Południowej na ok. miliard dolarów. Mimo to przywódca Korea Płn. nie jest skory do wydawania pieniędzy. Korea Południowa - jak poinformowała agencja Associated Press - wydała na jednodniowe spotkanie prezydenta Mun Dze Ina z Kimem w kwietniu br. 5 mln dolarów, a na pobyt 400-osobowej (w tym zaledwie 22 sportowców) delegacji północnokoreańskiej na zimowych igrzyskach olimpijskich w Pjongczangu 2,5 mln USD. Za pobyt Kima w Singapurze, zdaniem amerykańskich komentatorów, byłaby gotowa zapłacić administracja prezydenta Donalda Trumpa. Biały Dom obawia się jednak "urazić godność" szefa i członków delegacji Korei Północnej. Taki gest dodatkowo groziłby administracji Trumpa zarzutami o ustępstwa wobec Kim Dzong Una. Rzeczniczka Departamentu Stanu USA Heather Nauert zaprzeczyła, że Waszyngton zapłaci za pobyt delegacji północnokoreańskiej w Singapurze i poinformowała, że Stany Zjednoczone nie zabiegają, aby zrobiła to jakaś "trzecia strona". W sobotę minister obrony Singapuru powiedział, że władze tego miasta-państwa pokryją część kosztów pobytu delegacji z Pjongjangu. Gotowość dorzucenia się do kosztów pobytu północnokoreańskiej delegacji w Singapurze wyraziła także Międzynarodowa Kampania na rzecz Zniesienia Broni Atomowej (The International Campaign to Abolish Nuclear Weapon), która w ubiegłym roku otrzymała Pokojową Nagrodę Nobla i milion dolarów.