Rada przedyskutuje propozycję wieloletnich ram finansowych UE przygotowaną przez prezydencję fińską. Rozesłany do państw członkowskich jeszcze na początku grudnia projekt kompromisu budżetowego raczej nie przyniósł Finom przychylności. Głównie dlatego, że zakłada on znaczne cięcia funduszy - jeszcze surowsze niż propozycje wyjściowe przedstawione w ubiegłym roku przez Komisję Europejską. O 48 mld euro mniej? Prezydencja fińska zaproponowała nowy budżet UE na poziomie 1,07 proc. DNB (dochód narodowy brutto dla całej UE). To mniej niż chciała Komisja Europejska, której projekt zakładał budżet na poziomie 1,11 DNB, i znacznie mniej niż oczekuje Parlament Europejski, który wciąż stoi na stanowisku, że unijny budżet powinien wynosić nie mniej niż 1,3 proc. (stanowisko PE potwierdził w ostatnich dniach jego przewodniczący - David Sassoli). W praktyce Finowie chcą obcięcia unijnego budżetu o 48 mld euro w stosunku do pierwotnej propozycji KE. Oznaczałoby to większe cięcia funduszy m.in. w polityce spójności (12 proc. zamiast proponowanych przez Komisję 10 proc.), mniejsze na rolnictwo (13 proc. zamiast 15 proc., które chciała KE) a także - co dość zaskakujące - w polityce obronnej, bo Finowie chcą np. obcięcia o połowę środków na Europejski Fundusz Obronny, jeden z flagowych projektów KE. Część unijnych pieniędzy miałaby natomiast zostać przeznaczona na relatywnie "młode" polityki unijne, w tym m.in. na walkę ze zmianą klimatu czy politykę migracyjną. Finowie w swoim dokumencie złagodzili natomiast formułę "pieniądze za praworządność" i połączyli przyznawanie funduszy unijnych z transparentnością wydatkowania środków unijnych przez kraje członkowskie. Pierwotnie, już samo uruchomienie art. 7 wobec któregoś z państw UE, miało postawić pod znakiem zapytania decyzję o przyznaniu mu pieniędzy unijnych. Teraz to miałoby się zmienić. Za alarmujące uznane byłoby dopiero ewidentne naruszenie przejrzystości w zakresie wydawania funduszy UE. Niektórzy politycy mówią, że takie postawienie sprawy to ukłon Finów wobec Polski. Inni, że to po prostu pragmatyzm, bo powiązanie funduszy z art. 7, to niezwykle trudna do przeprowadzenia operacja. Bez funduszy na transformację Chociaż Finowie zaproponowali, żeby 25 proc. środków z budżetu UE przeznaczone zostało na walkę z kryzysem klimatycznym, to jednak unijni eksperci punktują, że w fińskim dokumencie zabrakło zapisów o funduszu sprawiedliwej transformacji. Mechanizm ten miałby wesprzeć kraje odchodzące od węgla w przeprowadzeniu transformacji energetycznej i miałaby skorzystać na nim m.in. Polska. Zwłaszcza że w środę szefowa KE Ursula von der Leyen przedstawiła projekt Europejskiego Zielonego Ładu, czyli nowej polityki klimatycznej UE. Mowa w nim m.in. o kwocie 100 mld euro na finansowanie transformacji energetycznej w latach 2021-2027. Co prawda, zdaniem unijnych polityków, projekt szefowej KE jest zbyt ogólnikowy i brakuje w nim konkretów związanych z mechanizmem finansowania zmian energetycznych, ale przynajmniej wiadomo, że Komisja nie porzuciła pomysłu finansowania transformacji. Unijni politycy, także z Polski, nie ukrywają, że obawiają się, że środki na transformację zostaną przesunięte z innych funduszy, w tym z polityki spójności czy rolnictwa. Tymczasem Komisja zapewnia, że szczegóły Mechanizmu Sprawiedliwej Transformacji zostaną przedstawione już na początku 2020 r. Straty dla Polski To nie jedyne obawy Polaków. Jeśli cięcia proponowane przez Finów weszłyby w życie, to oznaczałoby to spore straty dla Polski. Już wyjściowa propozycja Komisji Europejskiej uszczuplała polskie fundusze na spójność o 24 proc., z niemal 84 mld euro do 64 mld euro. Projekt fiński oznacza jeszcze ostrzejsze cięcia. Podobnie, jeśli chodzi o politykę rolną - bo nawet jeśli Finowie chcą złagodzić cięcia o 2 proc. w porównaniu do propozycji KE, to i tak wyjściowo mieliśmy dostać 27 proc. mniej niż obecnie, zwłaszcza na rozwój obszarów wiejskich. Zarówno premier Mateusz Morawiecki jak i "przyjaciele spójności", czyli grupa 16 państw UE, walczących o utrzymanie dotychczasowej wysokości finansowania w zakresie spójności, zapowiadają, że nie zamierzają składać broni. Nie wiadomo jednak, w którym kierunku potoczą się negocjacje. Tym bardziej, że są państwa, takie jak Niemcy, Holandia, Austria i Szwecja, którzy chcą jeszcze większego niż Finowie zaostrzenia budżetu (do 1 proc. DNB). Negocjacje przy stole Po raz pierwszy szczytowi w Brukseli przewodniczy nowy szef Rady Europejskiej, były premier Belgii Charles Michel, który jeszcze przed rozpoczęciem spotkania zaapelował do europejskich polityków o to, żeby w rozmowach budżetowych nie usztywniali się w swoich stanowiskach i postulatach; przypomniał również, że "wszyscy będą musieli pójść na ustępstwa". - W ubiegłych tygodniach odbyłem masę spotkań z szefami państw członkowskich i rozmawialiśmy m.in. o wieloletnim budżecie Unii. Podczas tego szczytu na pewno musimy przedyskutować nasze ambicje dotyczące budżetu, musimy też znaleźć odpowiednią równowagę pomiędzy tzw. klasycznymi politykami, jak polityka spójności i polityka rolna, a zagadnieniami nowymi, jak migracje, zmiany klimatu, innowacje - powiedział dziennikarzom po przybyciu do Rady Charles Michel. Zgodnie z kalendarium szczytu, kwestie budżetu UE mają zostać omówione przez unijnych przywódców podczas kolacji. Jednak, mimo zapału nowego szefa Rady, unijni politycy już dzisiaj spodziewają się, że propozycja fińska zostanie odrzucona. - Ten szczyt może jedynie być próbą przedstawienia stanowisk państw członkowskich, ale propozycja fińska nie przejdzie. Finowie na pewno nie ułatwiają zgody - powiedział w rozmowie z Interią europoseł i były komisarz UE ds. budżetu, Janusz Lewandowski. Zdaniem polityków, negocjacje budżetowe potrwają jeszcze przynajmniej rok. A trwający właśnie szczyt jest okazją, żeby państwa członkowskie przedstawiły nowemu szefowi Rady swoje stanowiska w sprawie budżetu. Bo to właśnie Charles Michel będzie prowadził dalsze negocjacje. Z Brukseli Jowita Kiwnik Pargana