Matteo Politi zmienił zawód przed dwoma laty. Rzucił wtedy pracę w wypożyczalni samochodów i ukradł tożsamość swemu rówieśnikowi, kardiochirurgowi z Lecce o tym samym nazwisku. Następnie z jego dyplomem i specjalizacją z medycyny estetycznej oraz ze sfałszowanymi referencjami był po kolei przyjmowany do pracy na pogotowiu w kilku szpitalach, m.in. w Padwie i Brescii. Nigdzie nie wzbudził żadnych podejrzeń. "Prawdziwy artysta", "prowincjonalny Doktor House" - nazywają oszusta włoskie gazety podkreślając, że medycyna okazała się jego pasją. W domu zgromadził on ogromną bibliotekę publikacji naukowych. - Zawsze pragnąłem leczyć ludzi - powiedział fałszywy lekarz karabinierom. Na ślad oszusta naprowadziła niezadowolona z diety pacjentka z kliniki w Weronie, która swymi podejrzeniami podzieliła się najpierw ze strażą miejską. Ta zaś zawiadomiła karabinierów. Jednocześnie dwie strażniczki miejskie, podając się za pacjentki, zgłosiły się do gabinetu oszusta po poradę. Tam zastawiono na niego pułapkę. Włoska prasa zauważa, że skandal ujawnił ewidentne braki w systemie kontroli we włoskiej służbie zdrowia oraz nieskuteczność w ściganiu takich przestępstw. Okazało się bowiem, że kiedy w zeszłym roku "doktor Politi" usiłował zapisać się do Izby Lekarskiej, już wtedy szybka analiza dokumentów wykazała, że są one fałszywe. W prokuraturze złożono zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, ale sprawa utknęła w martwym punkcie. "La Stampa" pisze sarkastycznie, że prawie wszystkie stawiane przez "lekarza" diagnozy były trafne. "W kraju chorej służby zdrowia, grożących śmiercią błędnych diagnoz i kłótni w salach operacyjnych wydaje się to niemal cudem" - podsumowuje dziennik.