304. Dywizjon Bombowy "Ziemi Śląskiej im. Ks. Józefa Poniatowskiego" o angielskiej nazwie 304th Polish Bomber Squadron powstał 22 sierpnia 1940 roku. Początkowo Anglicy nie ufali umiejętnościom polskich lotników i z tej racji w misję bojową wysłano go dopiero w kwietniu 1941 roku. Podobnie, jak miało to miejsce w przypadku dywizjonów biorących udział w Bitwie o Anglię (myśliwskich 302 i 303 oraz bombowych 300 i 301), także i w tym przypadku przekonano się szybko o świetnym wyszkoleniu naszych pilotów. Dlatego przekazano im do użytku przede wszystkim dobre, dwusilnikowe Wellingtony, których załoga składała się z sześciu osób. Loty odbywano w nocy, a ich celem było początkowo terytorium Niemiec i państw okupowanych. Na niemal wszystkich bombach widniał napis "za wrzesień". Anglicy dobrze radzili sobie z produkcją nowych maszyn, gorzej z ilością ludzi niezbędnych do ich prowadzenia. Szkolenie pilota zajmowało kilka miesięcy i nie zapewniało niezbędnego doświadczenia. Powyższy problem pojawił się już na początku wojny i w tej sytuacji Polacy stali się prawdziwym wybawieniem. Mimo to, po wielu miesiącach trudnych walk, także i w ich szeregach pojawiły się znaczne straty. Luftwaffe również umiało walczyć. W prawdzie bez porównania gorzej, ale jednak. W efekcie przeniesiono jednostkę do Coastal Command (Lotnictwa Obrony Wybrzeża), aby mogła się zregenerować. Dywizjon stał się tym samym jedynym wśród zagranicznych w tej formacji. Zostali ulokowani w bazie Tire na północy Szkocji, skąd prowadzili loty mające na celu niszczenie niemieckich okrętów podwodnych. Podobne zadania powierzano Polakom także w kolejnej z baz, w Walii. Tym razem o wiele bardziej niebezpiecznej, bo położonej bliżej wybrzeży Francji, z których startowały myśliwce wroga. Wylatywali z niej nad Atlantyk. Jedna załoga już ze swej misji nigdy nie wróciła. Jej uczestnicy zginęli 20 grudnia 1943 roku z powodu mgły, rozbijając się o skały na półwyspie Dingle w hrabstwie Kerry, w południowo-zachodnim krańcu Zielonej Wyspy. Irlandia pozostała neutralna w czasie zmagań wojennych, co sprawiło, że ciała piątki Polaków: st. szer. K. Lugowskiego (lat 23), kpl. W. Pietrzaka (lat 27), plt. P. Kowalewicza (lat 26), plt. S. Czerniawskiego (lat 27) oraz sierż. K. Adamowicza (lat 32) przekazano z honorami stronie brytyjskiej. Najbliższym skrawkiem terytorium Królestwa była leżąca po drugiej stronie wyspy Irlandia Północna, co zadecydowało o miejscu pochówku. Trochę z konieczności wybrano najbliższy katolicki cmentarz Milltown. Pozostali dwaj spoczywający tam rodacy: kpl. J.A. Pudełko (zm. 23 kwietnia 1942, lat 23), oraz kpl. E. Lewandowski (zm. 30 kwietnia 1942 r., lat 22) należeli do jednostki 6 AACU (Anti-Aircraft Cooperation Unit). Obok mogił polskich znajdziemy tam również lotników kanadyjskich, Królewskich Strzelców Ulsteru oraz Irlandzkich Fizylierów Królewskich. Kończyłem już moje odwiedziny na cmentarzu Milltown, gdy obok zaparkował Irlandczyk. Zatrzymał się, by zaspokoić, charakterystyczne dla owej nacji, głębokie zaciekawienie. Spytał dlaczego fotografowałem groby polskich żołnierzy, a ja na to, że sam jestem Polakiem. W odpowiedzi udzielił mi lekcji historii cmentarza, nie pomijając wiadomości o pilotach z mojego kraju. Po nim nadjechał kolejny i zaczęli rozprawiać w najlepsze. A ja tam sterczałem zdziwiony. Są tacy, którzy pamiętają. Piotr Miś, Link Polska Magazine P.S. Wszystkie nagrobki zachowano w doskonałym stanie, co zawdzięczamy Commonwealth War Graves Commission oraz pracownikom cmentarza zarządzanego przez kościół katolicki. Nie zwalnia to nas, emigrantów, z obowiązku opieki czy odwiedzin Milltown i skrawka Polski, jaki tam znajdziemy. W moich stronach panuje zwyczaj zapalania zniczy na żołnierskich grobach, gdy chce się odwiedzić zmarłych z własnej rodziny, a z powodu odległości nie można tego uczynić. Myślę, że to całkiem dobra tradycja i również Wam ją polecam Drodzy Czytelnicy, którzy znajdziecie się przypadkiem na Milltown Cemetery.