Od 9 października tureccy żołnierze i ich syryjscy sojusznicy zajęli przygraniczną strefę długości 120 km na północy Syrii. Walki z milicją syryjskich Kurdów koncentrują się w mieście Ras al-Ajn. Według Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka i sił kurdyjskich, bombardowania spowodowały zniszczenia w szpitalu w Ras al-Ajn. Obserwatorium twierdzi, że "personel medyczny został otoczony w budynku". Agencja AP pisze, że linie frontu zmieniają się szybko i ze stref walk ucieka ponad 160 tys. ludzi, w tym wielu już wcześniej zmuszonych do porzucenia domów w ciągu ośmiu lat wojny w Syrii. Ofensywa wywołała nowy kryzys uchodźczy. Od pomocy humanitarnej zależy los ok. 1,6 mln ludzi. Tymczasem Organizacja Lekarze bez Granic (MsF), która pomaga w strefach walk na całym świecie, informowała we wtorek, że postanowiła zawiesić większość swoich działań i ewakuować cały swój syryjski i międzynarodowy personel z północno-wschodniej Syrii. Tureckie siły i sprzymierzeni z nimi syryjscy bojownicy zaatakowali północną i północno-wschodnią Syrię 9 października po decyzji prezydenta USA Donalda Trumpa o wycofaniu z tego regionu sił amerykańskich, które współpracowały z Syryjskimi Siłami Demokratycznymi (SDF) w trwającej pięć lat wojnie z Państwem Islamskim. Władze w Ankarze uważają kurdyjskich bojowników z Ludowych Jednostek Samoobrony (YPG), stanowiących trzon SDF, za terrorystów z powodu ich powiązań ze zdelegalizowaną w Turcji separatystyczną Partią Pracujących Kurdystanu (PKK). Jak zauważa AP, porzuceni przez amerykańskich sojuszników Kurdowie zwrócili się o ochronę do prezydenta Syrii Baszara el-Asada i władz Rosji. W ciągu ostatnich dwóch dni siły syryjskie i rosyjskie weszły do kilku miast i wsi, gdy USA wycofały z regionu resztę żołnierzy.