Doniesienia z Syrii są zatrważające. Jak poinformował Reuters, Wysoka Komisarz ONZ do spraw Praw Człowieka Michelle Bachelet, przemawiając w Genewie, nazwała to, co dzieje się w kraju "horrorem". Od początku roku w północno-zachodniej Syrii zginęło ponad 300 cywilów, z czego 93 proc. w wyniku ataków sił rządowych wspieranych przez Rosję. Bachelet obawia się, że w związku z rządową ofensywą będzie jeszcze więcej zabitych wśród ludności cywilnej. Wysoka komisarz potępiła bezpośrednie uderzenia w obozy uchodźców, a także w placówki medyczne i szkoły. Rzecznik Bachelet zauważył, że skala tych ataków sugeruje, że nie wszystkie są przypadkowe i mogą stanowić zbrodnie wojenne. O tym na jakim etapie jest konflikt syryjski, jak wygląda sytuacja ludności cywilnej oraz o tym, co czeka Syryjczyków, jeżeli reżim Baszara al-Asada zwycięży rozmawiamy z historykiem i politologiem, prof. Radosławem Banią, współautorem książki "Arabska Wiosna i świat arabski u progu XXI wieku" (Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego). Aleksandra Zaprutko-Janicka: W ostatnich tygodniach wojna w Syrii rozgorzała z nową siłą. Jak obecnie wygląda sytuacja w regionie? Prof. Radosław Bania: - Armia syryjska rozszerza swoje działania. Prezydent Baszar al-Asad dąży w tym momencie do tego, aby w wymiarze militarnym ten konflikt zakończyć. Chce tego dokonać, likwidując obszary, które jeszcze znajdują się pod kontrolą rebeliantów. Teraz koncentruje się na konsolidacji obszarów znajdujących się w północno-zachodniej Syrii, później może przejść do zajmowania rejonów kurdyjskich. Tutaj jednak od razu rodzą się problemy. Konflikt pomiędzy rebeliantami i armią syryjską nie jest wbrew pozorom wojną domową. Zaangażowanie Rosji, czy Turcji, rodzi dość istotne problemy, zarówno natury politycznej, jak i strategicznej. Obszary, które chce odzyskać wspierany przez Rosję rząd w Damaszku, są częściowo w jakimś zakresie politycznym i militarnym kontrolowane przez Turcję. Rodzi to napięcie pomiędzy ważnymi graczami w regionie. W ostatnim czasie pojawiają się informacje dotyczące tego, że to Recep Tayyip Erdogan i Władimir Putin chcą wypracować porozumienie dotyczące Syrii. Dlaczego Rosja i Turcja uważają, że są władne decydować o losie trzeciego kraju, nie zapraszając przy tym przedstawicieli zwaśnionych stron do rozmów? - Mamy do czynienia z państwem niezależnym, które w tym konflikcie jest w pewien sposób zależne od swoich partnerów. W ramach pojęcia "wojna w Syrii" toczy się właściwie wiele konfliktów. Władze w Damaszku w tych walkach potrzebują sojuszników, których znalazły w Iranie, Hezbollahu, czy Rosji. Pomoc, jakiej udzielają prezydentowi Asadowi, zmusza go do liczenia się z ich interesami. Można przyjąć, że to ograniczenie suwerenności, jednak przy zawieraniu pewnych sojuszy politycznych, przychodzi też moment, kiedy trzeba ponieść konsekwencje i w jakiś sposób "zapłacić". Walutą są w tym przypadku wpływy polityczne. Czy można zatem powiedzieć, że prezydent Asad utracił niezależność w zamian za utrzymanie władzy? - Prezydent musi brać pod uwagę zdanie Rosji, bo bez jej wsparcia trudno wyobrazić sobie przetrwanie reżimu w tym najgorszym dla niego okresie, czyli w czasie walk z różnego rodzaju ugrupowaniami rebelianckimi, z Kurdami, a przede wszystkim z Państwem Islamskim. Co więcej, Syria po zakończeniu konfliktu będzie państwem, które będzie potrzebować ponownego włączenia w system relacji regionalnych, trzeba będzie dokonać rekonstrukcji wewnętrznej. Na to wszystko potrzeba pieniędzy, a tych państwo syryjskie nie ma. Będzie to skutkowało długoletnim uzależnieniem finansowym od Rosji i Moskwa stanie się głównym rozgrywającym, jeśli chodzi o sytuację wewnętrzną Syrii. W książce "Arabska Wiosna i świat arabski u progu XXI wieku", którą napisał pan z Markiem M. Dziekanem i Krzysztofem Zdulskim, podkreślał pan znaczenie odbicia miasta Aleppo dla sił rządowych w 2016 roku. Teraz ponownie trwają walki w prowincji Aleppo. Dlaczego kontrola nad tym regionem jest tak ważna? - Walka o nią to poszukiwanie sposobu wzmocnienia pozycji strategicznej w momencie przygotowywania kolejnych operacji. Zdobycie kontroli nad prowincją Aleppo to jest proces, który właściwie już się kończy i przejęcie tej kontroli przez reżim jest niemal pewne. Przywrócenie pełnej łączności prowincji Aleppo z resztą kraju będzie wymagało jeszcze zdobycia Idlibu. W ostatnim czasie swoja obecność wojskową na terytorium Syrii zwiększyła w znacznym stopniu Turcja, wysyłając ciężki sprzęt wojskowy i ludzi. Jakie pana zdaniem będą kolejne posunięcia Erdogana? - W pewnym momencie Turcja będzie musiała się wycofać. Nie wiadomo jednak, czy nastąpi to za kilka miesięcy, czy za kilka lat. Tym niemniej obecna próba wzmocnienia tej obecności ma nie tylko powstrzymać operacje militarne armii syryjskiej. Przede wszystkim wzmacnia pozycję polityczną i przetargową prezydenta Erdogana po zakończeniu wojny. Turcja staje w tej chwili przed perspektywą uczestnictwa w całym procesie kończenia konfliktu i tworzenia nowej sytuacji w regionie. Jednocześnie śmierć żołnierzy tureckich, zabitych przez siły Asada, zmusza prezydenta do pokazania się jako silna głowa państwa, który nie przechodzi do porządku dziennego na tym, że giną tureccy żołnierze. Jest to w gruncie rzeczy demonstracja militarna i polityczna obliczona zarówno na sytuację międzynarodową, jak i wewnętrzną. W "Arabskiej Wiośnie" wspomina pan, że społeczność międzynarodowa, chociaż wspierała siły przeciwne Asadowi, to nie wypracowała realnej strategii zakończenia konfliktu syryjskiego. Wygląda na to, że wygrana reżimu w Damaszku jest przesądzona. Co to oznacza dla zwykłych Syryjczyków i dla byłych opozycjonistów walczących przeciw niemu z bronią w ręku? - To jest jeden wielki znak zapytania, a właściwie cała ich masa. Dotyczy to nie tylko samych bojowników i ewentualnych represji, które mogłyby na nich spaść po zakończeniu działań wojennych. To właściwie kwestia ułożenia życia w Syrii na nowo po tak wielkim i traumatycznym konflikcie, który jednocześnie gigantyczną katastrofą humanitarną. Syrię czeka odbudowa państwa, struktur społecznych, gospodarki, ulokowania tego państwa na nowo w regionie. Kraj czeka żmudny proces ułożenia tych relacji wewnętrznych i nikt w tej chwili nie jest w stanie ostatecznie odpowiedzieć, jaki będzie chociażby zakres władzy Baszara al-Asada. Nie wiadomo, czy nie będzie to przywrócenie reżimu, chcącego jak najbardziej skonsolidować swoją władzę. To mogłoby rodzić kolejne problemy wewnętrzne, biorąc pod uwagę chociażby kwestię kurdyjską. Rząd Baszara al-Asada nie cofał się nawet przed bardzo skrajnymi posunięciami, które zarówno na arenie międzynarodowej, jak i w samej Syrii, budziły oburzenie i przerażenie. Reżim w Damaszku oskarżany jest o zbrodnie wojenne i ciężkie represje. Jaki może być najczarniejszy scenariusz po odzyskaniu przez Asada kontroli nad krajem? - Najczarniejszy scenariusz związany jest ze stworzeniem systemu zamkniętego, represyjnego, jednak ta sytuacja nie przyniesie rozwiązania ostatecznie przez Syryjczyków akceptowanego. Przywrócenie reżimu stricte autorytarnego będzie proszeniem się o kolejny konflikt, który po kolejnym dziesięcioleciu ponownie wybuchnie. Będą koniecznie niełatwe decyzje. Mamy świadomość, że reżim Asada był niezwykle brutalny. Musimy też wziąć pod uwagę to, co się działo po roku 2011. - Weźmy na przykład próbę zapanowania nad demonstracjami z pomocą nasilających się represji, która tylko prowokowała konflikt wewnętrzny, czy użycie broni chemicznej w 2013 roku. Wszystko to pokazuje, że są to osoby, które bezwzględnie realizują swój pewien interes polityczny. Muszą one jednak wziąć pod uwagę pewną dalszą perspektywę. Da się oczywiście rządzić twardą rękę, z pomocą systemu represyjnego, ale na dłuższą metę nie przynosi to spodziewanego efektu i zawsze wymaga pewnych ustępstw. Według najnowszych danych podawanych przez ONZ, trwający w Syrii konflikt w ostatnich tygodniach pozbawił dachu nad głową 875 tys. osób, z czego większość stanowią kobiety i dzieci. Co dzieje się z tymi osobami? - Ostatnie wydarzenia nieco przyćmiły wewnętrzny konflikt i tę gigantyczną katastrofę humanitarną. Tym niemniej cały czas mówi się o tym, że na wojnę w Syrii należy patrzeć jako jedną z największych katastrof humanitarnych w dziejach współczesnego świata. Niemal połowa populacji kraju to osoby, które są uchodźcami wewnętrznymi lub uchodźcami zewnętrznymi. Część tych osób straciła swoje domy, część uciekała do obszarów zajętych przez rebeliantów, a ponad połowa wszystkich uchodźców znalazła się w krajach sąsiednich, w szczególności w Turcji. Operacje tureckie w Syrii są z tą kwestią bezpośrednio związane i to rodzi także presję wewnętrzną na rozstrzygnięcie sprawy uchodźców. Uciekinierzy chronią się w tymczasowych obozach, które od dawna są dramatycznie przepełnione. W jakich warunkach żyją ci ludzie? - Nie da się ukryć, że są to warunki ciężkie. Mieszkańcy tych obozów żyją w namiotach. Są przy tym wystawieni na działanie skrajnych warunków atmosferycznych. W przypadku Syrii są to zarówno gorąco, jak i przejmujące zimno. Brakuje ogrzewania, opału, a używanie prowizorycznych piecyków nie jest bezpieczne. W obozach jest ponadto problem z dostępem do wody, brakuje opieki medycznej i leków. Ludzie umierają z wychłodzenia, niedożywienia, czy z powodu chorób. Światowe media pokazują przerażające obrazy - ludzi uciekających przed bombardowaniami przez śnieg i mrozy, dzieci umierające z zimna. Jak zła jest obecnie sytuacja? - W tych przekazach nie ma przesady. Rzeczywiście warunki klimatyczne stwarzają tego rodzaju trudności. Jakkolwiek ciężko by się o tym nie mówiło, tak wygląda rzeczywistość uchodźców wojennych nie tylko w tym konflikcie. Rozmawiała Aleksandra Zaprutko-Janicka