Jak twierdzi Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka, po ataku rebeliantów na jeden z oddziałów w tym regionie "pewna liczba żołnierzy" zdezerterowała. "Rebelianci przejęli sporo broni" - dodali działacze praw człowieka. Aleppo, drugie co do wielkości miasto Syrii, przez długi czas dystansowało się od protestów przeciwko prezydentowi i jego klanowi, jednak pod wpływem tamtejszych studentów stopniowo mieszkańcy zaczęli się mobilizować. Codziennie tysiące protestujących wychodzą na ulice miast w tej prowincji, domagając się upadku reżimu - pisze AFP. Siły Asada wciąż nasilają represje i nieustannie prowadzą ostrzał bastionów rebeliantów w rejonie Hims, w środkowej części kraju, Dajr az-Zaur, na wschodzie, Idlib, na północnym zachodzie, Dary, na południu, a także okolic Damaszku. Sobota była kolejnym krwawym dniem. Według Obserwatorium zginęło, co najmniej 116 osób, w tym 77 cywili, jeden dezerter, a także "28 innych żołnierzy". Tego dnia Reuters podał, powołując się na arabskiego dyplomatę, że Arabia Saudyjska i Katar opłacają rebeliantów. Brytyjski "Guardian" donosił o dostarczaniu broni opozycyjnej Wolnej Armii Syryjskiej przez Saudyjczyków i Katar. W czwartek Obserwatorium z siedzibą w Londynie poinformowało, że już ponad 15 tys. osób, w większości cywilów, zostało zabitych w Syrii od wybuchu w połowie marca zeszłego roku powstania przeciwko reżimowi Asada. Według ONZ 1,5 mln mieszkańców Syrii potrzebuje pomocy humanitarnej.