Jak powiedział dr Marcin Sar z Nowego Jorku, od momentu ogłoszenia wyniku wyborów prezydenckich obawiał się jakiegoś desperackiego kroku zwłaszcza w polityce zagranicznej albo wprowadzenia czegoś w rodzaju stanu wyjątkowego, by doszło do przedłużenia prezydentury Trumpa. - Wyobraźni mi nie starczyło, że tłum może wtargnąć do Kongresu, bo wiem, jak tam trudno wejść, nawet mając umówione spotkanie z senatorem. Póki co i tak dobrze, że obyło się bez bomb, podpaleń i użycia broni palnej. Ale do 20 stycznia wiele może się jeszcze wydarzyć - uważa Sar. "Niechlubna karta historii" Dla prof. Joanny Kaczorowskiej z Uniwersytetu Stanowego Nowego Jorku (SUNY) w Stony Brook wydarzenia na Kapitolu były absolutnym szokiem. - Ameryki, którą z przerażeniem oglądał dziś cały świat, nie znam. Prezydent i jego elektorat nie potrafi pogodzić sią z wynikiem demokratycznie przeprowadzonych wyborów, które przegrał dużą liczbą głosów, zarówno elektorskich, jak i pojedynczych Amerykanów. Nie jest to reprezentatywne dla naszego kraju, lecz bardzo smutna, nowa, niechlubna karta historii pisana przez wandali i amerykańskich terrorystów, którzy napadli na obradujących senatorów wybranych w wolnych, demokratycznych wyborach i próbowali dokonać przewrotu - oceniła Kaczorowska. Jej zdaniem środowe wydarzenia paradoksalnie zjednoczyły bardzo skłócone i skonfliktowane partie - republikańską i demokratyczną. Jak dodała, parlamentarzyści zrozumieli powagę sytuacji i potrzebę zjednoczenia kraju w duchu amerykańskiej demokracji i współpracy, co doprowadziło do ostatecznego zatwierdzenia prezydenta elekta Joe Bidena na nowego przywódcę w Białym Domu. "Marksistowska taktyka" W odmienny sposób opisywał sytuację William Ciosek, współprzewodniczący grupy Polish-Americans for Trump wchodzącej w skład oficjalnej koalicji tworzącej kampanię wyborczą Trumpa. - Do Waszyngtonu przybyło około miliona Amerykanów patriotów, aby zaprotestować przeciwko niedawnym wyborom i żądać pełnego dochodzenia oraz audytu przed potwierdzeniem wyników wyborów. Chcieli, aby Kongres nakazał stanom Georgia, Pensylwania, Michigan, Wisconsin, Arizona i Nevada zbadanie przebiegu wyborów w ich stanach, a stanowe organy ustawodawcze określiły ostateczną listę wyborców, przedstawionych Kongresowi do zatwierdzenia - mówił Ciosek. Określił środowe wydarzenia jako patriotyczny wiec protestacyjny. Przekonywał o istnieniu dowodów, że większość agitatorów, którzy przeniknęli do tłumu i wtargnęli do Kongresu, było w rzeczywistości marksistami i członkami ugrupowania Antifa. - To jest marksistowska taktyka stwarzania problemów patriotom - argumentował Ciosek. "To bardzo niebezpieczne" Prof. Stan Wiktor, były ekspert Rady Bezpieczeństwa Narodowego (NSC), zaznaczył, że prawicowi i lewicowi komentatorzy, choć z pewnymi niuansami, zwracali uwagę, że prezydent Trump podburza ludzi do rewolucji czy zamachu stanu. - Jest to bardzo niebezpieczne, a sądzę, że prezydent nie bardzo będzie się chciał wycofać ze swej taktyki. Kiedy patrzyłem na zwolenników Trumpa, widać było, że naprawdę wierzą, że to on wygrał, a wybory zostały skradzione. Teraz cieszy się u nich jeszcze większym autorytetem - twierdzi Wiktor. "Szalenie smutne" W przekonaniu nowojorskiego adwokata Sławomira Platty ludzie byli w środę świadkami pogrzebu amerykańskiej demokracji. Atak na budynek Kapitolu uznał za bezprecedensowe złamanie podstaw praworządności w USA. - Szalenie smutnym jest to, iż nie prezydent Trump, lecz wiceprezydent Mike Pence ściągnął Gwardię Narodową do obrony budynku parlamentu. Twitter, zawieszając konto prezydenta, wskazuje, że jego dzisiejsze wypowiedzi mogły się znakomicie przyczynić do tak tragicznych zamieszek w Waszyngtonie - mówił w środę adwokat. Jak dodał, nie jest wykluczone wcześniejsze odsunięcie Trumpa od władzy, czyli przed upływem jego kadencji. Może do tego dojść w wyniku wytoczenia oskarżenia o popełnienie przestępstwa przez urzędującego prezydenta (impeachment) lub przywołania 25. poprawki do amerykańskiej konstytucji o niemożności sprawowania władzy przez głowę państwa. - Najbardziej prawdopodobny jest jednak pierwszy scenariusz i może do niego dojść nawet w ciągu 24 godzin. (...) Kongres może określić zachowanie prezydenta jako nawoływanie do obalenia władzy ustawodawczej w USA lub też uznać go za łamiącego amerykańską konstytucję i przez to niegodnego sprawowania swego urzędu - powiedział Platta. Z Nowego Jorku Andrzej Dobrowolski