"Wirusem grypy zarażamy się w okresie ok. tygodnia od momentu kontaktu z osobą chorą. W tym czasie, jeżeli zostaniemy zakażeni, to rozwija się u nas infekcja. Pierwsze objawy choroby (gorączka powyżej 38 stopni, bóle mięśni, dreszcze, bóle stawowe) zwykle pojawiają się w ciągu 48 godzin" - wyjaśnił szef bytomskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych. Jeśli idąc ulicą, zdarzy nam się, że np. ktoś na nas kichnie, nie od razu oznacza to złapanie infekcji. "Jeśli osoba kichająca nie ma grypy, to nas oczywiście nie zarazi. Ważna jest odporność osoby, na którą kichano: jeśli jest ona zaszczepiona, to grypy raczej nie złapie. Jeśli jej układ odpornościowy jest w pełni wydolny, to też jest szansa, że choroba się nie rozwinie" - tłumaczył Kępa. Jego zdaniem, trudno dokładnie powiedzieć, kiedy - będąc chorym - przenosimy zarazki na inne osoby. "Na pewno przez kilka dni, gdy sami kichamy i kaszlemy, nie zachowujemy przy tym higieny i roznosimy wirusy w otoczeniu. Nie zarażamy, jeśli dopiero zaczynamy się czuć źle, mamy pierwsze objawy, np. odczuwamy lekkie pobolewanie mięśni. Nie zarażamy również, jeśli mamy tylko objaw w postaci gorączki - chyba że nastąpi kontakt z wydzieliną z jamy gardłowo-nosowej, to owszem, możemy kogoś zarazić" - wyjaśnił. Jak dodał, wirus przez jakiś czas po przejściu podstawowych objawów egzystuje jeszcze w organizmie, dlatego trudno powiedzieć, kiedy kończy się czas zarażania. "Kaszel może się utrzymywać nawet przez kilka tygodni. Nie jest dokładnie określony moment, kiedy przestajemy zarażać" - zaznaczył. Zdaniem dr Kępy, testy paskowe, którymi lekarze pierwszego kontaktu wstępnie ustalają typ wirusa (A lub B), nie są w pełni skuteczne. "Żadne testy nie są skuteczne w stu procentach, tutaj też możliwe są fałszywe wyniki, tego nigdy się nie wykluczy" - podkreślił. Jak dodał, jeśli test paskowy wykaże wirus typu A, to jest to podstawa do wykonania dalszej diagnostyki wykazującej obecność wirusa typu A/H1N1. Jednak dalsza diagnostyka wskazana jest przede wszystkim u osób z dodatkowymi przewlekłymi chorobami. Jeśli wynik testu wykaże typ B wirusa grypy - oznacza to "normalny" wirus, niezwiązany z wirusem typu A/H1N1. "To normalna infekcja wirusowa" - wyjaśnił. "Niestety obserwujemy ostatnio, że wielu lekarzy, właściwie nie badając pacjentów od razu kieruje ich do szpitala zakaźnego, co jest złym pomysłem. W zasadzie do szpitala zakaźnego powinno się skierować pacjentów w stanie ciężkim, wymagających hospitalizacji. Normalnie pacjent z wydolnym układem odpornościowym, może śmiało tę grypę przeleżeć w domu, stosując ogólnodostępne leki bez recepty, tzw. przeciwgrypowe" - podkreślił dr Kępa. Według niego, aż 4-krotny wzrost zachorowalności na grypę w porównaniu z analogicznym okresem w ubiegłym roku może być spowodowany nie tylko obecnością wirusa typu A/H1N1, ale również tym, że więcej osób zgłasza się do lekarza. "Wiele osób idzie do lekarza, mając takie objawy, z jakimi w zeszłym roku w ogóle nie pokazały się w przychodni" - zaznaczył. To oznacza, że w raportach do Sanepidu liczby zachorowań są większe. Zdaniem epidemiologa aby chronić się przed zakażeniem, "nie zaszkodzi brać ogólnodostępne witaminy, zdrowo się odżywiać, wykonywać wysiłek fizyczny - w miarę możliwości jakieś ćwiczenia". Podkreślił, że jeśli jesteśmy w otoczeniu kogoś, kto kicha, kaszle - starajmy się nie zbliżać do tej osoby. "Jeśli sami mamy jakąś infekcję, kaszląc czy kichając, zasłaniajmy usta czy nos, by nie przenosić ewentualnej infekcji. I przede wszystkim zachowujmy higienę, czyli myjmy często ręce" - podkreślił. Na pytanie czy ma sens niewychodzenie z dziećmi do sklepów, miejsc publicznych, niekorzystanie ze środków komunikacji, odpowiedział: "Wszyscy musielibyśmy zamknąć się w domach, nie ma takiej możliwości. Jeśli jesteśmy gdziekolwiek, gdzie jest ktoś, kto wygląda na chorego, nie zbliżajmy się do niego. Ale nie jest dobrym rozwiązaniem, by nie wychodzić nigdzie z domu" - powiedział. Dodał, że warto się zaszczepić przeciwko grypie sezonowej. Pytany o osoby, które zmarły, a u których stwierdzono wirus typu A/H1N1, powiedział, że bezpośrednią przyczyną śmierci nie był sam wirus. "Wirus napotkał w organizmie okoliczności sprzyjające do rozwoju powikłań. W szpitalach leży kilka osób młodych z wirusem A/H1N1 w ciężkim stanie, podobno wcześniej zdrowych - ale czy te osoby miały kiedykolwiek robione badania układu odporności? Czy nie miały jakichkolwiek chorób, które mogłyby się nie uwidocznić w tym momencie? Patrząc na swoich pacjentów, widzę, że osoby, które mają normalny układ odpornościowy, przechodzą to wszystko łagodnie" - powiedział. Jak poinformowała we wtorek minister zdrowia Ewa Kopacz od 1 września do 15 listopada na grypę sezonową oraz wywołaną wirusem A/H1N1 zachorowało w Polsce 107 tys. 250 osób; w ubiegłym roku w tym samym okresie zachorowało 24 tys. 843 pacjentów. 10 osób z grypą typu A/H1N1 przebywa na oddziałach intensywnej opieki medycznej OIOM i są to osoby w ciężkim stanie. Minister zaznaczyła, że trzy osoby, które zmarły w wyniku powikłań pogrypowych, a które miały nowy wirus, "były obciążone dodatkowymi schorzeniami, które miały szczególny wpływ na ich odporność" (w sumie zmarły cztery osoby - PAP). Jak powiedziała, w poprzednich latach z powodu grypy sezonowej w Polsce i Europie umierała średnio jedna osoba na tysiąc chorych. Kopacz podkreśliła, że w 80 proc. przypadków grypy typu A/H1N1 przebiega ona łagodnie.