Tybet Tybet to separatyzm chyba najszerzej w świecie znany. Wszyscy zachwycają się miłym starszym panem - Dalajlamą, wielu bojkotuje chińskie produkty (co w obecnym świecie jest prawdziwym wyzwaniem), pod chińskimi ambasadami regularnie odbywają się pikiety, a aktywne i widoczne wspieranie Ruchu Niepodległości Tybetu jest wśród światowych celebrytów wręcz modne, podobnie, jak adoptowanie dzieci z Trzeciego Świata. Dalajlama jednak, szef tybetańskiego rządu na uchodźstwie, mieszczącego się w północnoindyjskim mieście Dharamsala, nie domaga się już pełnej niepodległości od Chin. Wystarczy - jak twierdzi - szeroka autonomia. Co odróżnia tybetański rząd na wygnaniu od innych tego typu organizacji to fakt, że nie jest wyłącznie gabinetem gadających głów, ale dla wielkiej społeczności tybetańskich wychodźców pełni taką funkcję, jaką rząd pełnić powinien, czyli organizuje opiekę zdrowotną, edukację, wspiera działalność kulturalną, a także wydaje oficjalne dokumenty (tzw. "green books") . Chińczycy jednak Tybetu odpuszczać nie zamierzają. Nie rozumieją, dlaczego Zachód popiera przedstawicieli tybetańskiej "feudalnej, średniowiecznej teokracji", a nie "postępowe władze" w Tybecie. Co więcej, Chińczycy występują w roli "obrońców integralności Tybetu" i domagają się od Indii przekazania im północnej części stanu Arunaczal Pradesz. Powód? "To historyczny Południowy Tybet". Kurdystan Obecna sytuacja Kurdystanu - gdyby się uprzeć i użyć wyświechtanego już porównania - przypominać może sytuację Polski przed I wojną światową: podział państwa między trzy kraje, przy czym jeden (Turcja w roli Prus), uznaje, że coś takiego jak Kurdystan (jak Polska pod pruskim zaborem) po prostu nie ma prawa bytu, drugi - Iran - uznaje Kurdów za mniejszość narodową, lecz samodzielność mają prawie zerową (jak Polacy w rosyjskiej Kongresówce i Kraju Przywiślańskim, język kurdyjski zresztą i używany w Iranie farsi są spokrewnione - kolejna analogia do Rosji i Polski), a trzeci - Irak - jest jak Austro-Węgry: Kurdowie mają tam bardzo szeroką autonomię, własny parlament, mogą bez ograniczeń używać własnego języka, symboliki, pielęgnować kulturę. W każdym razie to głównie w Turcji działa obecnie kurdyjski ruch niepodległościowy. Turcy zwalczają go, jak mogą, a południowo-wschodnia, zamieszkała w wielkim procencie przez Kurdów część Turcji przez 40 lat (1925-65) stanowiła strefę zamkniętą, do której cudzoziemcy mieli zakaz wstępu. Chęć wstąpienia do Unii Europejskiej powstrzymuje obecnie Turków przed specjalnie represyjną polityką wobec Kurdów. Mimo tego wymuszonego uśmiechu, Ankara nadal nie zgadza się na używanie języka kurdyjskiego w urzędach i szkołach, choć sytuacja się poprawia: pojawiły się kurdyjskojęzyczne media. Quebec (i reszta Kanady) W Kanadzie, gdyby zerknąć z bardzo bliska, ruchów separatystycznych jest cała masa: od Ottawy chciałyby oderwać się (i ewentualnie przyłączyć do USA) niektóre środowiska w prowincji Alberta, inne środowiska widziałyby Albertę (i pozostałe zachodnie prowincje) jako zupełnie odrębne od Kanady państwo. W Saskatchewan istnieje partia unionistów, która domaga się przyłączenia do Stanów Zjednoczonych. Unioniści oraz separatyści działają w Nowej Szkocji, a niektórzy mieszkańcy Nowej Fundlandii - z której Kanadyjczycy naigrywają się tak, jak Polacy z Wąchocka - chcą oderwania od niewdzięcznego kraju (choć, oczywiście, prawdziwym powodem nie są żarty. Chodzi o "różnice kulturowe"). Unioniści - co bardzo dziwne - działali również we francuskojęzycznym w dużym stopniu Quebeku, który - jak głosi stereotyp - wszystkiego, co anglofońskie i amerykańskie nie cierpi, jak morowej zarazy. Nie trzeba dodawać, że specjalnego sukcesu nie osiągnęła. Quebec bowiem ma inne zamiary. Od dawna działają już tam separatyści, pragnący wyrwać się spod władzy Kanady. Co jakiś czas organizowane są w prowincji referenda, w których obywatele odpowiadają na pytanie, czy "Quebec powinien poszukać innej formy partnerstwa z Kanadą". Za każdym razem o włos jedynie wygrywa opcja, że jednak jeszcze nie. Secesji sprzeciwiają się quebeckie środowiska anglojęzyczne, Indianie oraz wielu "nowych mieszkańców Quebecku" - emigrantów. Separatystyczna Parti Quebecois, która pozostaje jedną z najistotniejszych lokalnych sił politycznych, nie jest partią skrajną: opowiada się za utrzymaniem Kanadą - po ewentualnym wyjściu - unii walutowej i ścisłych związków gospodarczych. Japonia Przyzwyczailiśmy się myśleć o Japonii i jej kulturze jako o monolicie. Okazuje się, że to nie takie proste. Oprócz tajemniczego ludu Ajnów, w którego badaniach zasłużył się brat Józefa Piłsudskiego - Bronisław, a który jest zbyt nieliczny, by wykazywać jakiekolwiek dążenia niepodległościowe, na położonych na południe od Kiusiu wyspach Riukiu istnieje jeszcze jedna istotna mniejszość narodowa. Działa tam ruch zmierzający do oderwania wysp od Japonii. Riukiu to miejsce o położeniu geograficznym, które można by określić niezbyt lub nazbyt szczęśliwym: wyspy położone są bowiem bardzo strategicznie: pomiędzy Chinami i Japonią. Z tego powodu właśnie riukiańczycy rzadko bywali niepodlegli, a w pewnym okresie swojej historii mieli wręcz wyjątkowego pecha i podlegali aż dwóm suwerenom na raz: o trybut upominali się zarówno Chińczycy, jak i Japończycy. To właśnie na Riukiu powstało znane na cały świat i wessane ze szczętem przez popkulturę karate. Jak mówi legenda, ta sztuka walki gołymi rękami powstała z tego powodu, że Japończycy - bojąc się powstania - nie pozwalali mieszkańcom Riukiu na posiadanie jakiejkolwiek broni. Po II wojnie światowej strategicznie położone wyspy Riukiu okupowane były przez USA. To w ich archipelagu znajduje się słynna Okinawa z wielką bazą wojsk USA i aferami, które z istnieniem tej bazy były związane. Pełne zwierzchnictwo Japonii nad wyspami przywrócono dopiero po 1972 roku. Kultura Riukiu jest - generalnie - dość podobna do kultury Japończyków, w paru istotnych punktach różni się jednak od niej. Tradycyjne bojowe nastawienie północnych sąsiadów jest tutaj zupełnie nieakceptowane. Riukiuańczycy są tradycyjnie chwalącymi pogodne i spokojne życie pacyfistami przedkładającymi pędzel nad miecz. Języki japoński i riukiuański są do siebie strukturalnie podobne, lecz Japończykowi trudno byłoby zrozumieć mówiącego w języku Riukiu wyspiarza. Mimo tych różnic, Japończycy uznają Riukiuańczyków za swych współplemieńców. Riukiuańczycy często uważają się i za mieszkańców Riukiu i Japończyków jednocześnie, choć całkiem popularne są też postawy skrajne: "jestem tylko Riukiuańczykiem", bądź "jestem tylko Japończykiem". I mimo, że większość mieszkańców przeciwstawia się niepodległości, to jednak idea ta cieszy się poparciem około jednej czwartej części mieszkańców. Ziemowit Szczerek