St. szer. Mariusz W. jechał w patrolu, którego pojazd feralnego dnia najechał na ładunek wybuchowy domowej roboty, tzw. IED (Improvised Explosive Device). Był w grupie żołnierzy, która czekała na wsparcie i siły szybkiego reagowania - tzw. QRF (Quick Reaction Force). Jak mówił, do czasu kiedy przybyło wsparcie, w rejonie było już na tyle spokojnie, że żołnierze przygotowywali posiłek, a on sam zdjął na chwilę kamizelkę kuloodporną. - Słyszeliśmy przez radio, że jakiś pluton do nas jedzie. (...) Zdziwiliśmy się, że nie nawiązywali z nami łączności. Próbowaliśmy się z nimi połączyć przez telefon satelitarny oraz AFTS (komputerowy system łączności satelitarnej przypominający komunikator internetowy) i radiostacje na rożnych kanałach - relacjonował. - Usłyszeliśmy pierwszy wybuch, nie wiedzieliśmy gdzie trafił pocisk. Potem obserwowaliśmy już tamten kierunek i zobaczyliśmy gdzie spadały pociski - mówił. Jak podkreślał, pamięta to doskonale, a sytuację obserwował przez lornetkę. - Według mnie cztery lub pięć pocisków trafiło centralnie w wioskę, były też wybuchy wokół niej - powiedział. Dopytywany przez jednego z mecenasów, ile pocisków mogło być wystrzelonych, świadek wybrał przedział 10-20. - Jestem po szkoleniu z moździerza, wiem jakie są zasady celowania z tej broni. Traktowałem wybuchy dookoła jako ogień skierowany do wioski. Tak się celuje z moździerza - najpierw obramowuje się cel - zeznał. - Jeżeli cel jest dobry, to robi się tzw. dwa-trzy szybkie, czyli strzela dwu-trzykrotnie przy tych samych nastawach - dodał. - Czułem się jak na pokazowym strzelaniu - ocenił. Jak mówił W., już po pierwszym wybuchu dowódca kazał mu wysłać wiadomość do Centrum Operacji Taktycznych - tzw. TOC-u (Tactical Operations Center) - żeby wstrzymać działania. Świadek zeznał, że dostrzegł, iż jest prowadzony ogień z wielkokalibrowego karabinu maszynowego. - Widzieliśmy ogień z WKM, kurz po pociskach. Słyszeliśmy dwie, trzy serie z WKM-u. Trafiały w prawą stronę wioski, nie centralnie - powiedział. - Widzieliśmy biegających ludzi, zwierzęta, ogólny popłoch - relacjonował. - Tam było wesele czy jak tam się to u nich nazywa, kobiety były gdzie indziej, mężczyźni gdzie indziej - mówił. - Widziałem mężczyznę z podniesionymi rękami, który szedł. Nie wiem, czy zakończono ostrzał czy strzelano jak on jeszcze szedł - opowiadał świadek. W. wykonywał obowiązki sanitariusza. Był na miejscu tragedii i udzielał poszkodowanym pomocy. - Na miejscu było sześć ciał, w tym kobiety i dzieci. Widziałem zabitych, rany po odłamkach - mówił we wtorek. Inny ze świadków, Paweł O. - w Afganistanie w stopniu starszego szeregowego, dziś w cywilu - także był w wiosce po zdarzeniu, w charakterze sanitariusza. - Dojechaliśmy do celu, zaczęliśmy udzielać pierwszej pomocy. Bodajże pomagaliśmy sześciu osobom, nie pamiętam rodzajów obrażeń - zeznał. Podobnie jak W. także O. wyraził opinię, że gdy doszło do ostrzału wioski, "było w miarę spokojnie, przynajmniej w sektorze". - Nie widziałem talibów - powiedział. Potwierdził jednocześnie, że przybyłe później na miejsce zdarzenia śmigłowce ewakuacji medycznej - tzw. MEDEVAC - ostrzelano. Dodał, że nie wie jednak, z jakiego kierunku. Trzeci z zeznających we wtorek świadków, st. kpr. Sławomir P., także powiedział, że widział, iż śmigłowce były ostrzeliwane. Jego zdaniem "z gór za wioską". Pytany o wypowiedź jednego z oskarżonych, który powiedział na odprawie przed feralną akcją, że "jadą rozpier... wioskę" P. stwierdził, że "przyjął to z uśmiechem". - Oznaczało to dla mnie pojechać do miejscowości, rozeznać sytuację i działać stosownie do okoliczności; w żadnym wypadku zniszczenia fizycznego. Dla tego typu działania używało się tego określenia "przy..., rozp..." - przekonywał świadek. Na ławie oskarżonych zasiada w procesie siedmiu wojskowych: kpt. Olgierd C., ppor. Łukasz Bywalec, chor. Andrzej Osiecki, plut. Tomasz Borysiewicz i trzech starszych szeregowych: Damian Ligocki, Jacek Janik i Robert Boksa. Sześciu żołnierzy jest oskarżonych o zabójstwo ludności cywilnej, za co grozi kara dożywotniego więzienia; siódmego oskarżono o ostrzelanie niebronionego obiektu, za co grozi od 5 do 15 lat pozbawienia wolności i - w wyjątkowych przypadkach - kara 25 lat więzienia. Wskutek ostrzału wioski przez polskich żołnierzy 16 sierpnia 2007 r. na miejscu zginęło sześć osób - dwie kobiety i mężczyzna (pan młody przygotowujący się do uroczystości weselnej) oraz troje dzieci (w tym dwoje w wieku od trzech do pięciu lat). Trzy osoby, w tym kobieta w zaawansowanej ciąży, zostały ciężko ranne.