Autor komentarza, opublikowanego w wydaniu internetowym opiniotwórczej niemieckiej gazety, przypomina, że całkiem niedawno Francja zdecydowała się na podobny, forsowany początkowo bez oglądania się na sojuszników, krok na terenie Afryki. Wyjaśnia, że chodzi o ustanowienie strefy zakazu lotów w Libii w marcu 2011 roku. "Bez presji wywieranej przez ówczesnego prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego nie doszłoby do akcji (w Libii)" - zauważa "SZ", zastrzegając, że bez wsparcia ze strony USA misja w Libii nie zostałaby doprowadzona do pozytywnego końca. "Następca Sarkozy'ego rozpoczął teraz swoją wojnę w Afryce. I nawet jeśli interwencji w Mali ze względu na swoją skalę nie da się porównać z sytuacją w Libii, to Francja, by zrealizować swoje cele, i w tym przypadku skazana jest na pomoc innych krajów" - czytamy w "SZ". Zdaniem niemieckiego komentatora Hollande stawia sojuszników Francji pod ścianą, wychodząc przed szereg i oczekując, że inne kraje - znów USA lub może Niemcy - udzielą Paryżowi pomocy, wysyłając broń, udzielając wsparcia logistycznego, pomagając przy rozpoznaniu, a może nawet wysyłając oddziały bojowe. "Francja jest trudnym partnerem, który wymusza na sojusznikach pomoc" - ocenia komentator, dodając, że pomimo tego Hollande ma jednak rację, okazując odwagę i zmierzając do właściwego celu - powstrzymania islamistów, którzy po opanowaniu północy Mali rozpoczęli zdobywanie południa kraju. "Sojusze są być może zbyt powolne i zwlekają zbyt długo z podejmowaniem decyzji, dlatego samowolne postępowanie Hollande'a było słuszne" - ocenia "SZ". Jego przesłanie jest proste: "Trzeba działać, bo kto za długo zwleka, ten będzie musiał zapłacić jeszcze wyższą cenę" - konkluduje "Sueddeutsche Zeitung".