Hakerom udało się zainstalować wirusa, za pomocą którego przez kilka miesięcy przenikali coraz głębiej niepostrzeżenie do sieci komputerowej parlamentu - pisze "Sueddeutsche Zeitung". Następnie włamali się do węzła komunikacyjnego systemu łączącego wszystkie 20 tys. komputerów Bundestagu. Jak informują niemieckie media, cyberatak nie został dotąd opanowany. Sytuację pogarsza fakt, że hakerzy uzyskali tymczasem prawa administratora systemu. - W tej sytuacji próby odparcia ataku są praktycznie pozbawione sensu - powiedziała "SZ" osoba biorąca bezpośredni udział w działaniach mających zneutralizować atak. Wrażliwe dane z komputerów parlamentarzystów mogą nadal wypływać na zewnątrz. Eksperci stwierdzili, że doszło do kopiowania danych z co najmniej pięciu serwerów. Trzy z nich należą do posłów rządzącej CDU, dwa do opozycyjnej Lewicy. "SZ" pisze, że o hakerach i ich motywach nic nie wiadomo. Urząd Ochrony Konstytucji i Federalny Urząd Bezpieczeństwa Techniki Informatycznej (BSI) podejrzewają, że za atakiem stoi któraś ze wschodnioeuropejskich służb specjalnych. "Der Spiegel" twierdzi, że cyberatak jest sprawką rosyjskiego wywiadu zagranicznego SWR. Całkowita wymiana sieci komputerowej zajęłaby kilka miesięcy i byłaby przedsięwzięciem bardzo kosztownym. Jak pisze "Der Spiegel", posłowie opozycji nie mają zaufania do niemieckiego wywiadu zagranicznego i nie chcą udostępnić swoich komputerów pracownikom BND. Posłanka Lewicy Petra Pau, kierująca parlamentarną komisją ds. IT, mówiła w maju, że Bundestag stał się obiektem cyberataku na niespotykaną dotychczas skalę. W styczniu podczas wizyty premiera Ukrainy Arsenija Jaceniuka grupa hakerów CyberBerkut zaatakowała strony internetowe niemieckiego rządu. Cyberberkut sympatyzuje z Rosją prezydenta Władimira Putina. BSI odnotowywał w zeszłym roku od 15 do 20 ataków dziennie na sieć komputerową niemieckiego rządu. Z Berlina Jacek Lepiarz