Wydawana w Monachium gazeta przypomina, że USA zmieniły ostatnio swoją politykę wobec krajów arabskich: poparły libijskich powstańców, sprzeciwiły się naciskom Iranu na kraje sunnickie i zabiegały o likwidację reżimu w Syrii, ryzykując pogorszenie stosunków z Izraelem. Ta "ostrożna zmiana" doznała teraz poważnego uszczerbku - "właśnie w Bengazi, gdzie powstańcy świętowali śmierć Muammara Kadafiego z flagami USA w rękach, zabici zostali amerykański ambasador i jego trzech współpracowników" - czytamy w "SZ". Zastanawianie się, kto jest tutaj sprawcą, a kto ofiarą, nie ma sensu. Tym razem autorem prowokacji są amerykańscy ekstremiści, a islamscy fanatycy odpowiedzieli na nią, odpłacając pięknym za nadobne - pisze niemiecki komentator. Zdaniem "SZ" mechanizm prowokacji jest prosty: "ekstremiści prowokują umiarkowane kręgi społeczeństwa, polaryzują i sieją strach oraz przesądy". "Nienawiść prowokuje nową nienawiść", ślepy fanatyzm" - czytamy. "Żydowscy, chrześcijańscy, muzułmańscy fanatycy swoim działaniem szerzą dzieło zniszczenia" - podkreśla komentator. Jak pisze "SZ", fanatyków nie można powstrzymać. "Można jednak uświadomić im, że większość społeczeństwa nie identyfikuje się z ich dziełem zniszczenia" - zaznacza. Wodą na młyn fanatyków jest sytuacja, gdy ich działalność stawiana jest w centrum polityki, tak jak ma to miejsce w amerykańskiej kampanii wyborczej. Szczególnie USA mają możliwość izolowania radykałów we własnym kraju jako wrogów wolności - zauważa w konkluzji komentator "SZ".