5 kwietnia rakieta trafiła w samochód w pobliżu lotniska w mieście Port Sudan, zabijając dwóch obywateli Sudanu. Władze tego kraju od początku utrzymywały, że za atakiem stał Izrael. Państwo żydowskie nie potwierdziło, ani nie zaprzeczyło tym zarzutom. Identycznie Izrael zareagował na oskarżenia o dokonanie podobnej akcji w Sudanie dwa lata temu. W niedzielę, pięć dni po niedawnym ataku, sudański MSZ wydał oświadczenie, w którym stwierdza, że uzyskał "niezbity dowód" na udział Izraela w ataku. Mają nim być szczątki rakiety typu powietrze-ziemia AGM-114 Hellfire. Takie rakiety są na wyposażeniu amerykańskich śmigłowców Appache, a tymi maszynami - jak stwierdza sudański MSZ - dysponuje w regionie jedynie Izrael. Według sudańskiego MSZ, izraelski helikopter miał nadlecieć od strony Morza Czerwonego, zakłócając pracę sudańskiego systemu radarowego i leciał korytarzami powietrznymi używanymi przez samoloty korzystające z lotniska w Port Sudanie. Według Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI), w ostatnich dwóch dekadach USA dostarczyły Izraelowi 930 rakiet Hellfire. Jak podaje SIPRI, poza Izraelem w regionie taką bronią dysponują jeszcze Zjednoczone Emiraty Arabskie. Zdaniem władz w Chartumie, Izrael próbuje podważyć ich wysiłki na rzecz normalizacji stosunków z USA, które rozpoczęły proces zmierzający do usunięcia Sudanu z listy państw popierających terroryzm. Sudan uważa Izrael za swojego wroga. Ma bliskie stosunki z fundamentalistycznym palestyńskim Hamasem, ale zaprzecza, by udzielał mu bezpośredniego wsparcia. Wschodnia część Sudanu od dawna była jednak trasą przerzutu broni, która trafiała następnie przez egipski Półwysep Synaj i podziemne tunele do palestyńskiej Strefy Gazy, rządzonej przez Hamas. Obaj zabici w pobliżu Port Sudanu mężczyźni byli prawdopodobnie zamieszani w ten proceder.