Poniedziałek jest drugim dniem trwającego tydzień referendum, w którym mieszkańcy południa Sudanu decydują, czy chcą oderwać się od muzułmańskiej i arabskojęzycznej północy. Południe Sudanu zamieszkane jest głównie przez chrześcijan i animistów. Eksperci jako miejsce, w którym podczas i w następstwie referendum może dość do wybuchu przemocy wymieniają właśnie region Abyei. Na terenach tych występuje większość sudańskich złóż ropy naftowej. Mieszkańcom Abyei obiecano oddzielne referendum, w którym mieli zdecydować, czy chcą należeć do północy czy też południa. Jednak przywódcy nie porozumieli się co do sposobu przeprowadzenia głosowania i nie zostało ono dotychczas rozpoczęte. Informacje o trwających od trzech dni zajściach w Abyei potwierdził anonimowy przedstawiciel ONZ. Przywódcy ludu Dinka oskarżyli władze w Chartumie o zbrojenie arabskich nomadów i podjudzanie ich do ataków. Przedstawiciel sudańskich władz odrzucił w niedzielę te oskarżenia. Zdaniem rzecznika władz w Abyei, Charlesa Abyei, w walkach zginęły 23 osoby. Według bilansu podanego przez przywódców nomadów i Dinka w atakach śmierć poniosły 33 osoby. Referendum, które jest wynikiem ustaleń pokojowych z 2005 roku podpisanych przez rząd Sudanu i Ruch Wyzwolenia Sudańczyków (SPLM) z południa kraju, potrwa do 15 stycznia. Jeśli wyborcy wybiorą kartę do głosowania z rysunkiem jednej dłoni, południe Sudanu będzie niezależnym państwem. Jeśli będzie to karta z rysunkiem dwóch dłoni w uścisku - południe pozostanie częścią Sudanu. W wojnie domowej między północą a południem, która wybuchła w połowie lat 80., zginęło ponad 1,5 mln ludzi.