Konrad Piasecki: Pani ambasador, czy pani ma jakieś przeczucia związane z wynikiem tego konklawe? Hanna Suchocka, ambasador Polski przy Stolicy Apostolskiej: Ja mam zawsze niedobre przeczucia. Nie jestem osobą, której przeczucia się w większości sprawdzają... Nie wiem. Im więcej czytam opinii dziennikarzy, im więcej przeglądam internet, tym bardziej mam wątpliwości, kto naprawdę może wyjść z tego konklawe. A na ile właśnie słuchając watykanistów, czytając spekulacje prasy, pani uważa, że coś w nich jest? Na ile to jest tak, że one są zupełnie oderwane od tej rzeczywistości za Spiżową Bramą? - Nie sądzę, że one są oderwane od rzeczywistości. Coś w tym jest, ale może się okazać, że zza narożnika wyjdzie zupełnie ktoś inny. Nie pytam o pani osobiste sympatie, bo pewnie z powodów dyplomatycznych pani niewiele powie. Chyba, że... - Niewiele powiem. Mogę powiedzieć, że na pewno wśród wymienianych kandydatów są różne moje sympatie, tacy, których lepiej znam, których gorzej znam... A którego z kardynałów pani zna najlepiej? Czy z którymś ma pani taką osobistą znajomość? - Siłą rzeczy znam dobrze tych, z którymi przyszło mi tutaj pracować. Kardynała Oulleta, znam dość dobrze kardynała Scolę. To jaki jest w takim razie Angelo Scola? To o nim najczęściej się dzisiaj mówi jako o głównym faworycie tego konklawe. - Angelo Scola jest to na pewno człowiek wielkiego intelektu, otwarty na świat. Poszukuje porozumienia z innymi religiami, a zarazem jest bardzo zasadniczy w swojej konstrukcji doktrynalnej. To jest bardzo ważne dla Kościoła, bo jednak my potrzebujemy kontynuacji linii Benedykta XVI w kwestii podstawowych fundamentów i wartości. Na ile, pani zdaniem, kardynałowie-elektorzy weszli dzisiaj do Kaplicy Sykstyńskiej wiedząc już, kto wygrał, a na ile to wszystko się rozegra za zamkniętymi drzwiami? Ja muszę powiedzieć tak, że podczas Mszy o wybór papieża i po tej mszy spotkałam bardzo wielu kardynałów. Z wieloma rozmawiałam, z niektórymi serdeczniej siłą rzeczy. Widzę, że wszyscy chyba noszą w sobie ten dylemat. To jeszcze nie jest tak, że oni podjęli decyzję. Ja muszę powiedzieć, że miałam też rozmowę z jednym kardynałem francuskim i nawet użyłam takiego słowa, że znajdują się w trudnym czasie. Użyłam słowa "difficile" - trudny, a on mi mówi: "lourd"- ciężki. Z tego wynika, że jednak nie ma tej decyzji. Oni dopiero wchodzą, rozmyślają sobie. Prawdopodobnie każdy rozważa w sobie... A na ile ten ciężar, o którym pani mówi i o którym mówił kardynał francuski to jest ciężar trudnego wyboru, a na ile ciężar trudnej sytuacji i tych problemów, które dominują dzisiaj Kościół? - Przypuszczam, że w tym momencie, w tym konkretnym dniu, w momencie rozpoczęcia konklawe to jest ciężar decyzji, która na nich spoczywa, żeby wybrać tego, kto będzie kierował Kościołem. To jest niesamowita sytuacja. Siedząc stosunkowo blisko patrzyłam na twarze wszystkich kardynałów i miałam takie uczucie, że jeden z nich zostanie wybrany. A po którymś widziała pani, że nosi w sobie już to przeznaczenie? - Każdy był bardzo skupiony. Chyba ci kardynałowie, o których się nie mówi, że są papabile, byli bardziej swobodni. Ale każdy, którego się wymienia na liście, za którym biegają dziennikarze... Widać było nawet, jak wchodzili do Kościoła i siadali na tych krzesełkach. Słychać było, kiedy te wszystkie kamery i aparaty trzaskały. Wiadome było, że wchodzi jeden z tych, którego się wymienia od kilku tygodni jako papabile. Czuła pani w Bazylice Św. Piotra takie napięcie nerwowe, napięcie emocjonalne? - Nie, ja nie czułam niepięcia emocjonalnego, ale czułam atmosferę skupienia. To było bardziej wyczuwalne niż czasami przy innych różnych takich uroczystościach. A może powiedzieli pani, kiedy skończą konklawe? Były jakieś przeczucia i przewidywania co do tego? - Nikt nawet nie zająknął się, kiedy skończą konklawe i trudno to przewidzieć. Ja mam takie myślenie, bo trudno powiedzieć przeczucie, że być może uda się w tym tygodniu, ale nie wiem.