Przemawiając na Downing Street krótko po złożeniu wizyty u królowej Elżbiety II i formalnym rozwiązaniu parlamentu, May wzmocniła antyunijną retorykę używaną dotychczas w kampanii. Oceniła, że "brytyjska pozycja negocjacyjna została fałszywie przedstawiona przez kontynentalną prasę, pozycja negocjacyjna Unii Europejskiej się usztywniła, a pod adresem Wielkiej Brytanii kierują groźby europejscy politycy i urzędnicy". "Te działania są podejmowane teraz w celu wpłynięcia na wynik wyborów parlamentarnych 8 czerwca" - dodała May. "To było poważne oświadczenie i oskarżenie. Wygląda na to, że premier chce wykorzystać kartę Brexitu w tych wyborach najmocniej jak to możliwe. (...) Nie jest zbiegiem okoliczności, że Partia Konserwatywna chce, aby każdy wyborca Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) zaczął ich popierać, (...) a w 71 okręgach wyborczych, gdzie (w poprzednich wyborach) triumfowała Partia Pracy, jej przewaga (nad kandydatami torysów) była mniejsza niż poparcie dla UKIP" - analizowała Laura Kuenssberg z BBC. Jak dodała, "publiczny atak brytyjskiej premier na 'brukselskich biurokratów' nie jest przesadnie oryginalny, (...) ale słów takich, nie da się cofnąć". "Co może bardziej zaskakujące to fakt, że May zdecydowała się na taki ruch na tak wczesnym etapie i w sytuacji, w której sondaże dają jej wyraźne prowadzenie" - podkreśliła. Z kolei George Eaton z magazynu "New Statesman" ocenił, że "nowa retoryka May utrudni jej osiąganie kompromisów, o których wcześniej twierdziła, że są nieuniknione" w procesie negocjacji. "Myślałem, że główną historią tych wyborów będą gwałtowne zarzuty dotyczące rosyjskiego wpływu na wybory, ale nigdy nie spodziewałem się, że będzie chodziło o Belgów" - żartował Jim Waterson z serwisu BuzzFeed.com. Wtórowała mu redakcyjna koleżanka Marie Le Conte, która napisała, że "wystąpienie May było zapowiedzią Brexitu, który jest tylko nieco mniej twardy od fizycznego odsuwania się Wysp Brytyjskich od wybrzeży Europy". Szef działu dyplomatycznego dziennika "Guardian" Patrick Wintour ironizował, że wygląda na to, iż zwolennicy wyjścia z UE zebrali się ponownie, aby poprowadzić kampanię wyborczą May. "Stwierdzenia z sufitu, które robią wrażenie; jedyny problem to posprzątanie późniejszego bałaganu" - napisał na Twitterze. Komentatorzy byli także zdziwieni sugestią May, że europejscy liderzy mieliby interes w osłabieniu wyniku wyborczego Partii Konserwatywnej. "Jestem wciąż skonsternowany tym, w jaki sposób zwycięstwo wyborcze Theresy May miałoby zaimponować sali pełnej przywódców, którzy też wygrali wybory" - zastanawiał się Duncan Robinson z "Financial Times". Korespondent "The Economist" w Berlinie Jeremy Cliffe ocenił, że wypowiedzi May są "oderwane od rzeczywistości i żałośnie zaściankowe". "Unijne instytucje nie mogłyby być mniej zainteresowane tym, jaka będzie przewaga Partii Konserwatywnej (w Izbie Gmin)" - podkreślił. Dziennikarz "The Daily Telegraph" Ben Riley-Smith zwrócił z kolei uwagę, że w dość długim przemówieniu May ani razu nie wspomniała nazwy swojej partii, skupiając się wyłącznie na kwestii znaczenia negocjacji dotyczących wyjścia z UE dla wyborów parlamentarnych. Wystąpienie May na Downing Street odbyło się na dzień przed częściowymi wyborami samorządowymi, w których Brytyjczycy wybiorą m.in. burmistrzów nowych obszarów metropolitalnych, m.in. w West Midlands, Liverpoolu i Manchesterze. Przedterminowe wybory parlamentarne w Wielkiej Brytanii odbędą się 8 czerwca. Zgodnie z prognozami Partia Konserwatywna może spodziewać się znacznego wzmocnienia swojej pozycji i zwiększenia samodzielnej większości parlamentarnej, co dałoby mocniejszą pozycję premier May w negocjacjach w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Wielka Brytania rozpoczęła proces wyjścia z Unii Europejskiej 29 marca i powinna opuścić wspólnotę w ciągu dwóch lat, do 29 marca 2019 roku. Z Londynu Jakub Krupa