Studnie zamiast bomb
Czy afgańskie dzieci potrzebują komputerów? Zdaniem polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych - nie, bo, tłumacząc z urzędniczej nowomowy na normalny język, nie miałyby pojęcia, jak takiego sprzętu używać. - To co, powinienem im gliniane tablice i liczydła kupić? - denerwuje się major Wiesław Sanowski, szef CIMIC, komórki zajmującej się współpracą cywilno-wojskową.
Zdaniem natowskich analityków, tylko co piąty Afgańczyk popiera obecną władzę, jeden na dziesięciu jest jej zdecydowanym przeciwnikiem, a 70 proc. cały czas się waha, po której stanąć stronie. W lokalnych uwarunkowaniach znaczy to ni mniej ni więcej, że większość afgańskiego społeczeństwa chłodno kalkuluje, jaki sojusz przyniesie mu bardziej wymierne korzyści. Pytanie więc - jak przekonać niezdecydowanych do zaakceptowania kabulskiego rządu Hamida Karzaja, a co za tym idzie - uznania, przynajmniej na razie, wojskowej obecności NATO w Afganistanie?
Słaby skutek pacyfikacji
Strategia siły, demonstrowana przez Amerykanów w Iraku, już dawno się skompromitowała. Dziś nawet dla wielu wojskowych jest rzeczą oczywistą, że brutalne pacyfikacje przynoszą skutek odwrotny od oczekiwanego - zamiast łamać, powodują, że społeczny opór tężeje, że gros osób o zdecydowanie nie-radykalnych poglądach zaczyna popierać, czy wręcz zasilać szeregi islamskich rebeliantów. Jeśli więc nie siła, to co? I tu właśnie otwiera się pole do popisu dla tych wojskowych formacji, których działania nie polegają na używaniu broni. W tym, m.in., dla grupy CIMIC przy polskim kontyngencie wojskowym.
Oczekiwania ponad miarę
- Jeździmy po miastach i wioskach, spotykamy się z władzami, radami starszych, coraz częściej Afgańczycy sami przychodzą do nas - opowiada mjr Sanowski. - W ten sposób zbieramy informacje o potrzebach lokalnych społeczności. A te najczęściej chciałyby, byśmy zbudowali im drogi, mosty czy szpitale. Odbudowali meczety, medresy, czy udrożnili kerezy, czyli podziemne systemy nawadniania. Z przyczyn finansowych większości tych oczekiwań sprostać nie możemy. Do tej pory wybudowaliśmy m.in. trzy studnie w Wazi-Khwa, wyremontowaliśmy dach kliniki w Yosuf Khel i pojechaliśmy do dwóch innych miejscowości z pomocą medyczną.
Bez dostępu do gotówki
- Wybierając jakiś projekt do realizacji, nie możemy się kierować jedynie własną oceną kolejności potrzeb - dodaje szef CIMIC-u. - Bo co z tego, że wyremontujemy szkołę, skoro lokalni nie będą tam posyłać dzieci, uznając, że jest im to niepotrzebne? Dlatego wszystkie decyzje konsultujemy z lokalnymi władzami i radami starszych.
- No i rzecz jasna z Amerykanami i naszym MSZ-em - mówi Sanowski. Polski CIMIC dysponuje pieniędzmi właśnie z puli amerykańskiej i specjalnym funduszem MSZ-tu. Po skandalu korupcyjnym z III zmiany PKW w Iraku, nasi wojskowi nie mają dostępu do żywej gotówki. Zatwierdzaniem kosztorysów i wypłatami dla kontraktorów zajmują się Amerykanie bądź urzędnicy w Warszawie.
Typowo massudowska broda
Taki układ ma swoje wady, o czym świadczy historia z komputerami. Łatwo jest, będąc w Warszawie, uznać, że dla afgańskich szkół nie nadszedł jeszcze czas na komputeryzację. Tymczasem tu, na miejscu, widać, że młodzi chłoną nowinki techniczne niczym gąbki. - Cały czas liczymy na zmianę decyzji MSZ-u - mówi Sanowski.
Majorowi braku wyczucia lokalnych uwarunkowań przypisać nie sposób: nosi długą brodę a'la Massud. - Wzbudza szacunek - głaszcze swój zarost Sanowski. - Dzięki temu jest niezwykle pomocna, gdy rozmawia się z miejscowymi.
Niby nic, ale takie szczegóły są w Afganistanie niezwykle istotne. - Przekazując medresom egzemplarze Koranu, musimy pamiętać, by nie dotykali ich nie-muzułmanie. Na szczęście mamy wśród oficerów wyznawcę Allaha - w ten sposób udaje się nam uniknąć świętokradztwa.
Marcin Ogdowski, korespondencja z Afganistanu