Sędzia okręgowy Ken Sheraton ocenił, że nie ma wystarczających dowodów, aby uznać 27-letniego Martina Jahnke za winnego zakłócenia porządku publicznego. Upomniał go jednak, aby w przyszłości bardziej baczył na swoje zachowanie. Obrona studenta zarzuciła prokuraturze, że zajęła się tą sprawą pod wpływem nacisków Pekinu, zwykle bowiem incydenty takie są rozpatrywane przez władze uniwersyteckie. Prokuratura zaprzeczyła jednak, jakoby chińskie władze wywierały na nią presję. Rzucony przez Jahnkego but wylądował na scenie, metr od wygłaszającego przemówienie premiera Wena Jiabao. - Jak uniwersytet może tak się prostytuować przyjmując dyktatora? Jak można słuchać jego kłamstw? Powstańmy i zaprotestujmy! - krzyczał niemiecki student. Chiny potępiły incydent, lecz przed rozpoczęciem procesu rzecznik chińskiego MSZ zaapelował o łagodne potraktowanie studenta. Wyjaśnił, że młody człowiek powinien mieć szansę kontynuowania edukacji, aby mógł lepiej poznać Chiny i uznać swój błąd. Oskarżony przyznał przed sądem, że zainspirował go iracki dziennikarz Muntadar al-Zeidi, który w grudniu 2008 roku w Bagdadzie także niecelnie rzucił butami w ówczesnego prezydenta USA George'a W. Busha, krzycząc: "Masz, psie, na pożegnanie". Iracki sąd był jednak dla napastnika mniej pobłażliwy. Al-Zeidi został w marcu skazany na karę trzech lat pozbawienia wolności, lecz w kwietniu skrócono ją do roku.