Gdzie Krym, gdzie Kijów Tak mówi się na przykład na Krymie, którego zarówno rosyjskojęzyczni, jak i tatarscy mieszkańcy nie poczuwają się do specjalnych związków z państwem ukraińskim. Krym pod zwierzchność Kijowa dostał się jako prezent podarowany przez Nikitę Chruszczowa bratniej Ukraińskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej. Po uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości, mieszkańcy Krymu z niechęcią przyjęli fakt, że są z nich obywatele Ukrainy, że nad półwyspem powiewa błękitno - żółty sztandar, a na paszportach widniał będzie tryzub. Oficjalna nazwa obowiązującej waluty - hrywna - jest tu ignorowana i nadal, jak za radzieckich czasów - mówi się na nią "rubel". W Sewastopolu, porcie macierzystym Floty Czarnomorskiej, powiewa tyle rosyjskich flag, że można odnieść wrażenie, że jest się w wyjątkowo patriotycznie nastawionym mieście Federacji Rosyjskiej. Nie trzeba wspominać, że Rosja radośnie wspiera krymski separatyzm. Wschód i Zachód "Janukowyczowski" wschód Ukrainy nie jest - wbrew pozorom - tak silnie "rosyjski", jak to czasem się przedstawia. Oczywiście, nikt tam po ukraińsku nie mówi, co nie znaczy jednak, że mieszkańcy Charkowa, Dniepropietrowska, Zaporoża czy Doniecka nie czują się Ukraińcami. Jest to po prostu zupełnie inna "ukraińskość" niż ta, którą Polacy znają najlepiej: galicyjska, kojarząca się z jednej strony z UPA, a z drugiej z pomarańczową rewolucją, ze Lwowem i bezokolicznikami kończącymi się na "aty". Również wschodnioukraińscy, związani często z Rosją oligarchowie mogą nie chcieć połączenia z Rosją z tego prostego powodu, że w rozszeroznym państwie ich pozycja spadnie. Jak mówił w wywiadzie dla INTERII Janusz Onyszkiewicz, ukraiński przemysł w rosyjskim nie widzi partnera - a konkurenta. Jeśli chodzi natomiast o Zachód Ukrainy, to "odśrodkowe" tendencje poshabsburskich, uznawanych za "bardziej europejskie" Galicji i Bukowiny kończą się generalnie na kawiarnianych dysputach środowisk intelektualnych i publikowanych raz na jakiś czas tekstach sławiących C.K. dziedzictwo. Zakarpacie Zakarpacie jest bardzo ciekawym przykładem separatyzmu w ramach Ukrainy; ciekawego, bo nietypowego. Kraina ta, położona na południe od polskich Bieszczad, tradycyjnie związana była raczej z Węgrami i Słowacją (w jej węgierskiej i czechosłowackiej emanacji), niż z resztą Ukrainy. 50-letnia przynależność do ZSRR i 20-letnie - do Ukrainy, zrobiła jednak swoje: mieszkańców posługujących się językiem rusińskim (praktycznie tym samym, którego używają żyjący w Polsce Łemkowie i Bojkowie) prawie tu nie ma. Wielu jednak mieszkańców Zakarpacia, nawet tych, którzy nie pochodzą z rusińskich rodzin, popiera separatyzm, a to z prostego powodu: Zakarpacie to niewielka, środkowoeuropejska kraina, która - gdyby jakimś (niezbyt prawdopodobnym) sposobem udało jej wybić się na niepodległość - ciążyłaby naturalnie w stronę Europy Środkowej i Unii Europejskiej. Południe W Odessie, tradycyjnie wielokulturowej, a za ZSRR zasiedlonej dodatkowo obywatelami całego ZSRR, ludzie często mają kłopoty z określeniem swojej narodowej przynależności. Na pewno jednak ukraińskie napisy na urzędach i ukraińskie nazwy ulic mają się nijak do powszechnie używanego tam języka rosyjskiego. Sytuacja ta narasta, gdy wyjeżdża się z Odessy na zachód, do ukraińskiej części Besarabii: gdyby istniała nadal tożsamość "radziecka", można uznać, że byłaby wybierana najczęściej przez pytanych o przynależność. Dlatego wielu analityków, obserwujących presję, jaką wywiera Rosja na Ukrainę i próbując odgadnąć rosyjskie intencje obawia się, że presja to doprowadzić może do decentralizacji Ukrainy i odpadnięcia od niej regionów zamieszkanych przez ludzi o rosyjskiej tożsamości, a w skrajnej wersji w ogóle do rozpadu państwa ukraińskiego. Gagauzja Ciesząca się autonomią w ramach Mołdawii Gagauzja jest właśnie przykładem swego rodzaju ostoi osób, które - mówiąc bez przekąsu i absolutnie bez negatywnego kontekstu - można by określić, jako sieroty po "tożsamości radzieckiej". Gagauzja została utworzona, oczywiście, jako przestrzeń do swobodnego rozwoju kulturowego Gagauzów, "zagubionego" tureckiego ludu, lecz z przystani tej korzystają również ci, którym nie w smak jest "nacjonalistyczna" - jak to określają - polityka językowa i narodowa państwa mołdawskiego. Pod władzą baszkana (głowy Gagauzji), na maleńkim terenie, żyją więc we względnym spokoju Gagauzi, Bułgarzy, Rosjanie, Ukraińcy, Rumuni, Mołdawianie, przedstawiciele wszystkich chyba narodów dawnego ZSRR i najprzeróżniejsze tych narodów mieszaniny. Wszyscy posługują się językiem rosyjskim, i to właśnie ten język najczęściej słychać w Gagauzji. Jak mówi Nikołaj Stojanow, zastępca baszkana Gagauzji, władze nie mają z tym problemu. - Kto chce, ten mówi po gagausku - twierdzi. Naddniestrze Z Naddniestrzem sprawa jest poważniejsza, niż z Gagauzją. Gagauzja to autonomia, która z Kiszyniowem żyje raz lepiej, raz gorzej - ale żyje. Naddniestrze oddzieliło się natomiast od reszty Mołdawii w wyniku zbrojnych działań i zajmuje obecnie tereny, które cały świat - włącznie z utrzymującą w Naddniestrzu swoje oddziały "mirotworców" Rosją - uznaje za część Mołdawii. Tyle tylko, że ta "część Mołdawii" ma własną armię, policję, rząd, walutę, znaczki pocztowe i - można na pierwszy rzut oka powiedzieć - jedyne, czego brakuje jej do szczęścia, to międzynarodowe uznanie. Na to jednak nie bardzo Naddniestrze może liczyć. Naddniestrze to - można powiedzieć - "dalej idąca wersja Białorusi": ostatni okruch ZSRR. Pomniki Lenina i stojące na postumentach bohaterskie czołgi pomalowane grubą warstwą zielonej farby, wielkie czapy żołnierzy i milicjantów na ulicach. Miejsce partii i ideologii zajmuje firma "Sheriff", do której - ja się zdaje - należy wszystko, co ma w tym kraju jakąkolwiek wartość, a która należy do rządzącego Naddniestrzem klanu Smirnowów. Dla obserwatora z Zachodu to autorytarna, skorumpowana czarna dziura, w której dziać się mogą rzeczy straszliwe. Ale dla wielu "sierot po ZSRR" to miejsce przyjazne. - Czysto tam, spokojnie, w pracy płacą - mówią Mołdawianie. Należy bowiem pamiętać, że w krajach takich, jak Mołdawia, gdzie przy przypominających polskie cenach ludzie zarabiają kilka razy mniej, zapewnienie podstawowego bytu, choćby w warunkach przypominających te radzieckie, znaczy bardzo wiele. Gruzja Pomijając już kwestię, czy Saakaszwili zaczął, czy nie zaczął (choć zaczął), od Gruzji de facto odpadła Abchazja i Osetia. Przy walnej - oczywiście - pomocy Rosji. Weźmy jednak pod uwagę, że oba kraje odpadały pod hasłami "cudzego nie chcemy, własnego nie oddamy" (co, notabene, nie przeszkodziło pomagającym im Rosjanom wozić się po tym cudzym, jak po swoim, wywozić powiązanych w pęczki gruzińskich policyjnych samochodów i - jak w średniowieczu - rzucić łupów pod nogi Kremlowi). Co jednak wyprawiali w Gruzji Rosjanie, a jaka była faktyczna sytuacja w Abchazji i Osetii Płd. jeszcze przed rosyjskim "olimpijskim" atakiem, to zupełnie inna sprawa. Abchazja i Osetia A faktyczna sytuacja była taka, że władza Tbilisi tam - po pierwsze - nie sięgała (w Abchazji lepiej było nawet nie wyciągać publicznie z portfela gruzińskich pieniędzy), a po wojnie abchasko - gruzińskiej i oblężeniu Suchumi (z którego cudem tylko wyrwał się Szewardnadze), po ucieczce Gruzinów z tego terytorium, poziom nienawiści pomiędzy oboma narodami osiągnął poziom, po którym trudno wyobrazić sobie było pokojową koegzystencję. Przez Abchazję do Gruzji nie dało się wjechać (Gruzini uważali, że przekraczając granicę abchaską wjeżdża się nielegalnie na teren Gruzji, poza tym jeśli adżarski pogranicznik wbił do paszportu swoją pieczątkę, lepiej było z nią się w Gruzji nie pokazywać), ani wyjechać (ponieważ Gruzini uznawali w takim wypadku, że opuściło się nielegalnie terytorium ich kraju). Również Osetyńscy nie pałali chęcią do życia pomiędzy Gruzinami, którzy w tym całym konflikcie zresztą nie byli wyłącznie ofiarami. Oba kraje ciążyły natomiast bardzo od dawna silnie w stronę Rosji, i obecnie to Rosja (i - cóż - Nikaragua) jest jedynym gwarantem ich de facto niepodległości, bądź - co z tego wynika - podległości Moskwie. Adżaria, czyli "gruzińska Bośnia" Jest natomiast w Gruzji obszar, który jeszcze jakiś czas temu stanowił podobny dla Gruzinów separatystyczny kłopot jak dwa wyżej wymienione, ale który to separatyzm udało się zaleczyć: to położona przy samej tureckiej granicy Adżaria. Stolicą tego nadmorskiego, pięknego kraju jest Batumi ze swymi słynnymi opiewanymi przez rodzime Filipinki herbacianymi polami. Jeśli chodzi o to, jak się ma tożsamość adżarska do gruzińskiej, to porównać można ją do stosunku tożsamości serbskiej do bośniackiej: Adżarowie to etniczni Gruzini, którzy podczas okupacji tureckiej przyjęli islam. Jest to jedyny separatyzm w Gruzji, który udało się poskromić Saakaszwilemu po Rewolucji Róż. Ultimatum Saakaszwilego doprowadziło do rezygnacji ze stanowiska Asłana Abaszydze, znanego z rządów twardej ręki, w dużym stopniu skutecznych, ale głęboko wrośniętych w zorganizowaną przestępczość. Abaszydze udał się na wygnanie do Rosji, a Batumi opuściły (rok przed terminem) stacjonujące tam rosyjskie jednostki. Aby podkreślić związek Adżarii z Gruzją, Saakaszwili przeniósł do Batumi gruziński sąd konstytucyjny. Prezydent Gruzji ma ponadto konstytucyjną możliwość rozwiązania adżarskich władz. Górski Karabach i Nachiczewan Sytuacja pomiędzy Armenią a Azerbejdżanem przypominać może finał filmu Tarantina, kiedy to wszyscy we wszystkich celują z pistoletów, a jeden przypadkowy wystrzał doprowadzić może do katastrofy. Te pistolety - w przypadku Armenii i Azerbejdżanu - to Górski Karabach i Nachiczewan. Karabach to ormiańska enklawa na terytorium Azerbejdżanu, a w zasadzie "enklawa teoretyczna", ponieważ można wjechać na jej terytorium nie będąc niepokojonym przez azerskich pograniczników - droga przebiega przez pozostające pod karabaską kontrolą azerskie miasto Lacin (nie wolno jednak pozwalać wbijać sobie do paszportu karabaskiej wizy, bo z taką nigdy nie wjedziemy do Azerbejdżanu). O niezależność Karabachu od Azerów toczyła się na początku lat 90-tych krwawa wojna (tysiące azerskich uchodźców musiało opuścić swe domy). Karabach jest de facto niepodległym krajem, którego niepodległości nie uznaje nikt. Nie uznaje jej oficjalnie także Armenia, choć podchodzi do Karabachu z wielką życzliwością, a były prezydent Karabachu - Robert Koczarian - po zakończeniu swej karabaskiej kadencji został prezydentem Armenii. Z kolei Nachiczewan to enklawa azerska, która leży pomiędzy Armenią a Turcją. Mieszkańcy Nachiczewanu do właściwej części Azerbejdżanu - nie chcąc podróżować przez Armenię - dostają się wyłącznie drogą lotniczą bądź przez Turcję i Iran. Nachiczewan to region górski, surowy, bardzo słabo zaludniony, lecz piękny i - przede wszystkim - strategicznie położony. Region, zamieszkany głównie przez muzułmańską ludność, był miejscem inspirowanego przez carskie władze ormiańskiego osadnictwa. Kilkadziesiąt lat później, ta sama Rosja, choć już radziecka, odebrała go Ormianom i przyznała Azerom, ludowi o języku pokrewnym tureckiemu, by utworzyć wspólną turecko - azerską granicę. Tak wiec Gruzja i Armenia - jak gombrowiczowscy "kawalerowie ostrogi" - wbijają w siebie wzajemnie swoje terytoria, szachując się w ten sposób. Nienawiść pomiędzy Azerami a Ormianami jest istotna, a fora internetowe kipią od jadu i wojennych pokrzykiwań. Sytuacja podgrzała się jeszcze bardziej, gdy w 2004 roku, na spotkaniu natowskiego "Partnerstwa dla pokoju" w Budapeszcie, azerski oficer obciął siekierą głowę śpiącemu oficerowi armeńskiemu. Ostatnimi czasy prezydenci Armenii i Azerbejdżanu - pod okiem Miedwiediewa - rozpoczęli rozmowy zmierzające do ustabilizowania sytuacji w regionie, choć - jak się, niestety, wydaje - na płaszczyźnie międzyludzkiej wrogość trudno będzie wyplenić. To zaciekły Kaukaz, tutaj przelaną krew pamięta się przez pokolenia. Ziemowit Szczerek