Obrażenia odnieśli zarówno policjanci i karabinierzy, jak i demonstranci oraz chuligani. Uliczna bitwa trwała w Wiecznym Mieście przez pięć godzin. Premier potępił przemoc W wydanym wieczorem oświadczeniu premier Berlusconi podkreślił: "Niewiarygodny poziom przemocy, osiągnięty przez znaczną grupę wichrzycieli stanowi bardzo niepokojący sygnał zagrożenia pokojowej koegzystencji". Szef włoskiego rządu dodał, że zajścia "muszą zostać potępione bez wahania przez wszystkich". "Sprawców zajść trzeba zidentyfikować i ukarać. Nasze gorące podziękowanie kierujemy do sił porządkowych, które całkowicie zaangażowały się w obronę i zagwarantowanie bezpieczeństwa oraz wolności obywateli. Tylko ich opanowanie i ostrożność pozwoliły uniknąć poważniejszych konsekwencji" - napisał premier. Solidarność z siłami porządkowymi wyraził również prezydent Włoch Giorgio Napolitano. Chuligani wśród demonstrantów Do najpoważniejszych starć doszło po południu na placu przed bazyliką św. Jana na Lateranie, gdzie miał odbyć się pokojowy wiec na zakończenie demonstracji. To właśnie tam chuligani zaatakowali policję i jej pojazdy. Podpalone zostały samochody policji i karabinierów; pałkami i kamieniami zniszczono kilka innych wozów. Funkcjonariusze uciekali z płonących pojazdów. Ranny został fotoreporter, zaatakowano ekipę włoskiej telewizji. Nad miastem unosiła się chmura dymu. Gwałtowność ataku agresywnych uczestników zajść wręcz uniemożliwiła policji interwencję w kilku punktach Rzymu. Wcześniej, na początku przejścia pochodu między Piazza della Repubblica a Lateranem do szeregów pokojowo nastawionych demonstrantów przeniknęli chuligani i anarchiści, którzy na via Cavour oraz innych ulicach w centrum Wiecznego Miasta siali zniszczenie. Podpalali samochody, atakowali kijami i prętami witryny banków oraz sklepów. Rzucali butelkami i ładunkami wybuchowymi domowej roboty w kierunku policji. Podpalili biura ministerstwa obrony, gdzie na dwóch piętrach wybuchł pożar. Wybuch paniki Wtedy do akcji przystąpiły oddziały policyjne, by powstrzymać starcia, które według telewizji RAI przypominały niedawne gwałtowne wydarzenia w Grecji. Sami manifestanci próbowali również powstrzymać chuliganów i wandali. Doszło między nimi do bójek; jeden z demonstrantów został ranny w twarz, inny stracił dwa palce w wybuchu petardy rzuconej przez chuliganów. Panika wybuchła wśród manifestantów, którzy zamierzali w spokojny sposób wyrazić swe niezadowolenie między innymi z polityki rządu w obliczu kryzysu. Niektórzy uczestnicy protestu demonstrowali razem z dziećmi. Gdy do ataku przystąpili wichrzyciele, manifestanci rozbiegli się szukając schronienia. Sprawdziły się najgorsze scenariusze Nawiązując do nazwy nieformalnego ruchu "oburzeni", który na całym świecie zorganizował sobotnie manifestacje, burmistrz Rzymu Gianni Alemanno oświadczył, że oburzeni są przede wszystkim mieszkańcy stolicy Włoch tym, co się wydarzyło. Władze miasta przyznają, że sprawdziły się najgorsze scenariusze, jakich się obawiały. Niespotykane pod względem liczebności siły policji i karabinierów, sprowadzone do centrum miasta dopiero po zmierzchu, zdołały opanować sytuację. Oburzenie aktami chuligaństwa i przemocy wyraził rezydujący na Lateranie papieski wikariusz dla diecezji rzymskiej kardynał Agostino Vallini. "Zjednoczeni dla globalnej zmiany" Demonstracje pod hasłem "Zjednoczeni dla globalnej zmiany" przetoczyły się przez Australię i Azję po Europę, ale frekwencja była na ogół niewielka. Celem protestów było "zainicjowanie globalnych zmian" - napisali na stronie internetowej ich organizatorzy. Zapowiadali, że do manifestacji dojdzie w 951 miastach w 82 krajach. Najpóźniej demonstracje odbędą się w Nowym Jorku, gdzie narodził się nawiązujący do "oburzonych" ruch "Okupuj Wall Street". Do drobnych incydentów doszło w stolicy Portugalii, Lizbonie. W sobotę nad ranem nieznani sprawcy oblali czerwoną farbą pomniki usytuowane przed wejściem do parlamentu. Ogółem w demonstracjach zorganizowanych w dziewięciu miastach kraju udział wzięło kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Opowiadali się za wstrzymaniem programu oszczędnościowego rządu i ukaraniem osób, które "doprowadziły państwo na skraj bankructwa". Marsz "oburzonych" przeszedł też ulicami Warszawy. Kilkaset osób - głównie licealistów i studentów - odpowiedziało na apel "Porozumienia 15 października". Domagali się m.in. "ulepszenia demokracji" i zachęcali do debaty nad problemami Polski i świata. Według służb porządkowych, w proteście wzięło udział ponad 150 osób; według organizatorów - 800. Uczestniczyli w nim także politycy m.in. Wanda Nowicka, Robert Biedroń oraz Ryszard Kalisz. Organizatorzy w rozmowie z dziennikarzami zastrzegali jednak, że nie identyfikują się z żadną z partii. W Niemczech wielotysięczne protesty odbyły się m.in. we Frankfurcie nad Menem, Berlinie, Hamburgu czy Lipsku. Co najmniej 5 tys. "oburzonych" zgromadziło się przed siedzibą Europejskiego Banku Centralnego we Frankfurcie nad Menem. "Spekulujecie naszym życiem" i "Sprzeniewierzacie naszą przyszłość" - głosiły transparenty. "Moim zdaniem kapitalizm to bomba z opóźnionym zapłonem, nie tylko dla ludzi, ale też dla naszej planety. Nasz dobrobyt jest finansowany ze szkodą dla innych państw, a EBC reprezentuje ten niesprawiedliwy i zabójczy system" - powiedział jeden z protestujących, 27-letni Tobias. W Paryżu protesty zbiegły się ze spotkaniem krajów grupy G20, na którym ministrowie finansów i szefowie banków centralnych debatowali na temat sposobów powstrzymania kryzysu. Kilkuset "oburzonych" zebrało się po południu pod paryskim ratuszem, gdzie dotarli przy akompaniamencie bębnów i trąbek spod dworców i punktów spotkań. W demonstracjach udział wzięli przedstawiciele partii politycznych. Ci, którzy nieśli flagi lewicowych ugrupowań lub stowarzyszeń, zostali poproszeni o schowanie ich, ponieważ ruch "oburzonych" chce pozostać apolityczny. W Londynie centrum demonstracji był plac przed anglikańską katedrą św. Pawła, w pobliżu City. Do ok. 1000 protestujących przemówił założyciel portalu WikiLeaks Julian Assange. "Ludzie wysyłani są do Guantanamo w imię rządów prawa, a pieniądze prane na Kajmanach i w Londynie po to, by rządom prawa stało się zadość" - powiedział ironicznie, nawiązując do zarzutów wobec uczestników protestu, że łamią prawo. Organizatorzy mieli w planach zajęcie City - niektórzy przyszli ze śpiworami i namiotami - ale policyjny kordon im to uniemożliwił. Duże protesty odbyły się w Hiszpanii. Przez centrum Barcelony - według policji - przeszło nawet 60 tys. ludzi. W Madrycie, gdzie pięć miesięcy temu narodził się ruch "oburzonych", manifestanci ruszyli w kierunku centralnego Placu Cibeles. Wieczorem mają rozpocząć marsz na Puerta del Sol, okupowany wiosną przez "Ruch 15 maja", zwany tak od daty pierwszych protestów. Na placu tym będzie miał miejsce tzw. flash mob, czyli zbiorowe, spontaniczne wydarzenie, którym ma być "niemy krzyk". Uczestnicy protestów zakleją sobie usta nalepkami z wizerunkiem euro lub dolara. Następnie odbędzie się tam "zgromadzenie ogólne", podczas którego uczestnicy przeanalizują przyszłość swojego ruchu. Według organizatorów, zebranie potrwa do niedzieli rano. Do kilkusetosobowych demonstracji doszło też w Wiedniu, Helsinkach, Zurychu. Do światowych protestów przyłączyło się łącznie kilka tysięcy ludzi na Bałkanach Zachodnich. Manifestujący w centrum Sarajewa przeszli pod siedziby banków, gdzie skandowali: "Precz z dyktaturą kapitalizmu!", "Inny świat jest możliwy" - głosiły hasła na tablicach niesionych przez uczestników protestu w stolicy jednego z najbiedniejszych krajów Europy. Około 3 tys. ludzi zgromadziło się na głównym placu w Zagrzebiu, stolicy Chorwacji, którą najbardziej z krajów zachodnio-bałkańskich dotknął światowy kryzys gospodarczy. Protestowano przeciwko "chciwości korporacji i wpływowi kapitału na politykę" - podała miejscowa agencja prasowa Hina. Około 100 osób protestowało w stolicy Serbii Belgradzie pod hasłami: "Naszym obowiązkiem jest solidarność" i "Wyłączcie telewizory i otwórzcie oczy". W Podgoricy, stolicy Czarnogóry, przeciwko "unii polityków, bankierów, lokalnych magnatów i wielkich korporacji" manifestowało przed siedzibą parlamentu około 50 osób. Sobotnie protesty zostały zainaugurowane w Australii i Nowej Zelandii. W Auckland ponad 3 tys. ludzi zorganizowało wiec na jednym z głównych placów i w rytmie bębnów skandowało antykorporacyjne hasła. W Sydney wśród ok. 2 tys. demonstrujących przed siedzibą australijskiego banku centralnego byli przedstawiciele społeczności Aborygenów, ugrupowań komunistycznych i związków zawodowych. W Azji marsze zorganizowano w Seulu, Tajpej, Tokio czy Manili, gdzie protesty splotły się z antyamerykańską demonstracją. Przed ambasadą USA zgromadzeni z jednej strony wyrażali poparcie dla ruchu kontestacji w USA, a z drugiej wznosili hasła przeciwko "amerykańskiemu imperializmowi", prowadzonym przez USA wojnom i przemocy. W stolicy Japonii debatę publiczną zdominował kryzys nuklearny po marcowym trzęsieniu ziemi i tsunami, które doprowadziło do awarii elektrowni atomowej w Fukushimie. Kilkuset demonstrantów przemaszerowało pod siedzibę operatora elektrowni firmy TEPCO, wznosząc antynuklearne hasła. Ruch "oburzonych" narodził się przed pięcioma miesiącami w Hiszpanii, a ostatnio rozszerzył na inne kraje. Obserwatorzy są zdania, że choć hiszpańscy "oburzeni" mieli konkretne żądania, takie jak redukcja godzin pracy w celu zmniejszenia bezrobocia, postulaty wielu członków ruchu z innych krajów są niejasne.