"Wyciągamy wnioski z naszej dotychczasowej pracy i poprawiamy naszą strategię" - ogłosił zastępca doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Ben Rhodes podczas telekonferencji w piątek. Jak wyjaśniła towarzysząca mu podsekretarz obrony Christine Wormuth, USA wstrzymają szkolenia rebeliantów prowadzone przez Pentagon w obecnej formie, ale jednocześnie chcą "dostarczać więcej sprzętu wojskowego" szerszej niż dotychczas grupie organizacji rebelianckich już walczących w Syrii z dżihadystami z Państwa Islamskiego, "by były bardziej skuteczne". Pakiety ze sprzętem wojskowym USA ograniczą dotychczasową skrupulatną lustrację, jakiej byli poddawani wszyscy wspierani rebelianci, "do liderów już walczących jednostek". USA będzie im dostarczać "pakiety ze sprzętem wojskowym", które oni następnie rozdysponują wśród swoich ludzi - powiedziała Wormuth. Te pakiety mają obejmować amunicję i broń, ale zastrzegła, że nie aż tak zaawansowaną jak rakiety przeciwpancerne czy ręczne wyrzutnie przeciwlotnicze. Ta dodatkowa pomoc wojskowa ma dotyczyć m.in. już wspieranych przez USA sił kurdyjskich, które odniosły w ostatnich miesiącach znaczne postępy w walce z IS w północno-wschodniej Syrii. Ale Biały Dom zapewnił, że będzie szukał także innych grup, które chciałby zbroić, w tym skupionych w Syryjskiej Arabskiej Koalicji (Syrian Arab Coalition), z nadzieją, że będą oni walczyć z IS u boku sił kurdyjskich. Zmiana strategii oznacza, że Pentagon po raz pierwszy będzie zbroić rebeliantów bezpośrednio walczących w Syrii, poza tymi, którzy przeszli szkolenia m.in. w Turcji. "Dzięki temu będziemy bardziej elastyczni, szybsi, bardziej skuteczni" - przekonywali przedstawiciele Białego Domu. Wstrzymany program za 500 mln USD Natomiast realizowany zaledwie od kilku miesięcy przez Pentagon kosztem 500 mln dolarów program szkolenia i wyposażania zbrojnej opozycji syryjskiej ma być "wstrzymany". "Ale może w przyszłości go wznowimy, jeśli będą inne okoliczności" - powiedziała Wormuth. Broniła szeroko krytykowanego programu, podkreślając, że była to po prostu "bardzo skomplikowana misja". Decyzja o wstrzymaniu programu powszechnie odbierana jest jednak jako przyznanie się do porażki - nie doprowadził on bowiem do stworzenia jakiejkolwiek formacji bojowej zdolnej zmierzyć się z Państwem Islamskim. Pierwsza, licząca 54 ludzi, wyszkolona grupa poszła w rozsypkę w pierwszym starciu z Frontem al-Nusra - syryjskim odgałęzieniem Al-Kaidy. Już we wrześniu dowódca wojsk USA na Bliskim Wschodzie gen. Lloyd Austin przyznał w Senacie, że USA nie uda się zrealizować pierwotnych planów, by do końca roku wytrenować i wyposażyć 5,4 tys. bojowników do walki z IS. Powiedział, że obecnie w Syrii walczy ich tylko "czterech lub pięciu". Od tego czasu do walk w Syrii wkroczyło dodatkowych 71 bojowników przeszkolonych przez amerykańską armię w Turcji. Rewizja strategii USA w Syrii nie jest wielką niespodzianą; od wielu dni media donosiły, że w Białym Domu trwają intensywne narady prezydenta Baracka Obamy z doradcami w tej sprawie. Rzecznik Białego Domu na niedawnej konferencji prasowej powiedział nawet, że Obama od początku przewidywał, że program szkoleń może napotkać znaczne trudności, ale zgodził się na niego za namową współpracowników. Te słowa jeszcze bardziej zaostrzyły krytykę Obamy i jego podejścia do walki z IS. Bez zmian pozostaje na razie kluczowy element strategii USA przeciw IS, czyli naloty kierowanej przez USA koalicji, by wspierać walkę sił irackich i kurdyjskich w terenie. Niemniej i te wysiłki USA bardzo się ostatnio skomplikowały w związku z prowadzoną od ponad tygodnia interwencją wojskową w Syrii Rosji, bliskiego sojusznika reżimu prezydenta Baszara el-Asada. Choć Rosja zapewnia, że celem tej operacji jest walka z IS, to celem jej bombardowań padają głównie grupy inne niż IS, w tym rebelianci wspierani przez CIA. Przedstawiciele Białego Domu nie ujawnili w piątek, czy i w jakiej skali będzie kontynuowany program szkolenia syryjskich rebeliantów przez CIA. Z Waszyngtonu Inga Czerny