Gdy okazało się że Peszmergowie, czyli liczące sobie około 250 tysięcy żołnierzy siły kurdyjskie, nie dają sobie rady z dżihadystami, stało się jasne że bojownicy stali się niebezpiecznie silni. - Przez ostatnie dni trwały walki o miasta jedynie 30 kilometrów od stolicy irackiego Kurdystanu. Było to już realne zagrożenie, na które Stany Zjednoczone postanowiły odpowiedzieć - mówi ekspertka. Waszyngton nie planuje zbrojnej interwencji w Iraku, ale czynnie wspiera działania przeciwko Państwu Islamskiemu. Jak mówi analityk PISM - decyzja to także sygnał dla rządu w Bagdadzie, który prosił już o pomoc w czerwcu, ale nie otrzymał pozytywnej odpowiedzi. - Stany Zjednoczone innymi słowy mówią: popatrzcie, Kurdowie poprosili o pomoc i im pomagamy, wy też prosiliście ale wam nie pomagamy, bo mamy pewne wymagania - komentuje decyzję USA Patrycja Sasnal. Według niej, Stany Zjednoczone komunikują potrzebę stworzenia w Iraku nowego rządu, w którym będzie miejsce dla szyitów, sunnitów i Kurdów, ale nie dla obecnego premiera Malikiego. W trakcie gdy na północy kraju trwa ofensywa dżihadystów, w Bagdadzie dochodzi do wewnętrznych rozgrywek politycznych. Amerykańscy politycy niejednokrotnie już apelowali o pojednanie. W momencie nasilenia się oskarżeń pomiędzy politykami Waszyngton zadeklarował "pełne poparcie" dla prezydenta Iraku, Fuada Masuma.