45-letni Premalal Jayasekara, będący członkiem partii rządzącej, został w sierpniu skazany za morderstwo. Wyrok został jednak wydany po 5 sierpnia, kiedy to na Sri Lance ogłoszono listy kandydatów startujących w wyborach. Dzięki temu Jayasekara mógł wziąć w nich udział i zdobyć mandat. Kiedy nowo wybrany parlament miał odbyć swoją pierwszą sesję, na której dokonano zaprzysiężenia, władze więzienne nie wypuściły skazanego. Polityk odwołał się do sądu, który zdecydował, że powinien on zostać odeskortowany z więzienia do parlamentu, gdzie ma mieć możliwość wykonywania mandatu. Po obradach ma wracać do więzienia. Pojawienie się Premalala Jayasekary w budynku parlamentu zszokowało wiele osób. Wyraz swojemu niezadowoleniu dali między innymi politycy opozycji. Mężczyzna został skazany za morderstwo, jakiego dokonał w 2015 roku. Polityk wszedł wówczas na scenę wiecu wyborczego organizowanego przez partię, z którą rywalizował, i otworzył ogień. Zabił wówczas jedną osobę - opozycyjnego aktywistę. Popełnione przestępstwa nie stanowią problemu? Opozycyjni politycy zjawili się w sali obrad ubrani w czarne szale. Gdy dokonywano zaprzysiężenia nowego parlamentarzysty, część z nich demonstracyjnie wyszła. Jak podkreśla "The Guardian", chociaż lankijskie sądy nadal wydają wyroki śmierci, od 1976 roku nie odbyła się żadna egzekucja. Gazeta zauważa, że Jayasekara nie jest jedyną osobą, która na obrady parlamentu będzie dowożona z więzienia. Sivanesathurai Chandrakanthan, wybrany podobnie jak on w sierpniu, oczekuje na proces w sprawie o morderstwo. Co warto podkreślić, nawet poważne kłopoty z prawem nie są w południowej Azji przeszkodą w karierze politycznej. Ponad 40 proc. parlamentarzystów w Indiach ma problem z zarzutami karnymi. Wśród nich są oskarżenia o tak poważne przestępstwa jak morderstwo i gwałt - informuje hinduska organizacja pozarządowa Stowarzyszenie Reform Demokratycznych, na które powołuje się "The Guardian".