Zmiana jest poważna. Dotychczas bowiem francuskie kino było raczej postrzegane przez pryzmat jeśli nie "ochrony" polskiego reżysera, to przynajmniej niechęci wobec jednoznacznego potępienia. Tymczasem słowa Pierre‘a Joliveta, szefa stowarzyszenia, które grupuje około 200 ludzi francuskiego kina, zdają się iść w zupełnie innym kierunku, bez politycznej poprawności. "Ponad czterdzieści lat minęło od pierwszej sprawy, w którą Roman Polański był zamieszany. Świat bardzo zmienił się w tym czasie. Przestępstwa pozostają te same, ale sposób, w jaki są postrzegane - już nie. Oczywiście, można schować głowę w piasek i stwierdzić, że żadnej zmiany nie ma, ale to nieprawda. Zdajemy sobie z tego sprawę i dlatego podjęliśmy taką decyzję" - przekonuje Jolivet. Co to oznacza w praktyce? Kara jest bardziej symboliczna niż faktyczna - przewiduje bowiem zawieszenie w przypadku zarzutów, albo wyrzucenie, gdy wyrok byłby skazujący, m.in. "za przestępstwa seksualne"; nie wiadomo jeszcze, kiedy te zmiany miałyby zostać wprowadzone - ale ważniejsze wydaje się coś innego. To pierwszy tak wyraźny głos środowiska kinematograficznego na temat powtarzających się oskarżeń wobec 86-letniego Polańskiego. Samantha, Charlotte, Valentine i inne Zresztą, o wyroku skazującym nie ma mowy - przynajmniej w sprawach, które zostały ujawnione i zupełnie niezależenie od tego, że polski reżyser - ponieważ czyny, których miał dopuścić się, uległy już przedawnieniu. Przypomnijmy, "Le Parisien" ujawnił ostatnio świadectwo Valentine Monnier, byłej modelki, dzisiaj zajmującej się fotografią, która miała zostać brutalnie zgwałcona w 1975 roku przez reżysera w jego szwajcarskiej rezydencji. On temu zaprzecza, ale na poparcie tych zarzutów dziennik przywołał opinie osób - znajomych Polańskiego - którzy widzieli Francuzkę krótko po domniemanym gwałcie. Wnioski były jednoznaczne - ówczesna 18-latka, mimo że przez tyle lat skrywała tę tajemnicę - nie mija się dzisiaj z prawdą. A cała historia paradoksalnie zatoczyła koło. Dlatego, że Monnier nieprzypadkowo zdecydowała się na upublicznienie wszystkiego na kilka dni przed premierą najnowszego filmu Romana Polańskiego "Oskarżam" ("J’accuse"), odwołującego się do niesłusznego skazania oficera Alfreda Dreyfusa, oskarżonego o zdradę na rzecz Niemiec, i płomiennego artykułu Emile’a Zoli pod takim samym tytułem w dzienniku "L’Aurore". Monnier to już kolejna kobieta, która po latach oskarża Polańskiego. Wcześniej była Samantha Geimer (to jej sprawa odbiła się najbardziej szerokim echem w mediach; w 1993 roku reżyser wysłał do niej list z przeprosinami, przelał też 225 tys. dolarów, co zakończyło proces cywilny), brytyjska aktorka Charlotte Lewis, niejaka Robin M., Renate Langer i Marianne Barnard. Minister kultury też uderza w Polańskiego, choć nie wprost Obecna zmiana tonu dotyczy jednak nie tylko 86-letniego Polaka. Najnowsze oskarżenia zbiegły się bowiem w czasie z rewelacjami aktorki Adèle Haenel wobec innego reżysera Christophe’a Ruggii, który miał dopuszczać się wobec niej molestowania seksualnego, gdy była w wieku 12-15 lat. Co ważne, głos na ten temat zabierają również politycy. Minister kultury Franck Riester zapowiedział przed kilkoma dniami, że powinny muszą zostać podjęte konkretne działania, aby nie skończyło się tylko na słowach. Nawet jeśli nie padło nazwisko Polańskiego, to skojarzenie było jednoznaczne, gdy minister mówił, że "geniusz artystyczny nie może być gwarancją bezkarności". Zmiana tonu jest zatem wyraźna, co w połączeniu z ostatnią aktywnością ruchów feministycznych poważnie zakłóciło albo gdzieniegdzie wręcz uniemożliwiło wyświetlanie filmu "Oskarżam". Mimo to, przez pięć dni - od premiery do końca weekendu - obejrzało go prawie 390 tys. widzów, co daje siódmy najlepszy wynik w tym roku we Francji. Remigiusz Półtorak