Przypomnijmy, że wybory parlamentarne zostały zarządzone w wyniku impasu wokół brexitu. Termin opuszczenia Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię po raz kolejny został opóźniony - tym razem do 31 stycznia 2020 r. Według najnowszego sondażu Deltapoll dla "The Mail On Sunday" Partię Konserwatywną, której przewodzi premier Boris Johnson, popiera 40 proc. Brytyjczyków. Z kolei na Partię Pracy Jeremy'ego Corbyna chce głosować 28 proc. ankietowanych. Opowiadający się za pozostaniem w Unii Liberalni Demokraci cieszą się poparciem 14 proc. badanych. Z kolei The Brexit Party Nigela Farage'a może liczyć na 11 proc. głosów. Konserwatyści i The Brexit Party rywalizują o zwolenników brexitu: Johnson promuje wynegocjowaną przez siebie umowę rozwodową, natomiast partia Farage'a chce twardego brexitu bez umowy. W rozkroku jest Partia Pracy, która z jednej strony chciałaby przyciągnąć elektorat proeuropejski, a z drugiej strony wielu jej parlamentarzystów startuje w okręgach mocno popierających brexit. Oficjalnie laburzyści opowiadają się obecnie za wyjściem z UE przy zachowaniu bliskich relacji ze Wspólnotą i za drugim, "zatwierdzającym" referendum, w którym byłaby opcja pozostania we Wspólnocie. Partia Pracy jest zdecydownie przeciwna wyjściu z UE bez umowy, czego nie wyklucza Johnson i czego domaga się Farage. Przypomnijmy, że wybory w Wielkiej Brytanii odbywają się w jednomandatowych okręgach wyborczych. Oznacza to, że mandat zdobywa jedynie "pierwszy na mecie" w danym okręgu. Kluczowe będą zatem przepływy elektoratu między konserwatystami a The Brexit Party z jednej strony i między laburzystami a liberałami z drugiej. Wyniku wyborów nie można przesądzać zważywszy na to, co wydarzyło się w 2017 r. Theresa May postawiła wówczas na przyspieszone wybory, by umocnić swoją władzę. Miała 20-punktową przewagę nad laburzystami w sondażach. Koniec końców Partia Pracy zdobyła 40 proc. głosów przy 42 proc. dla konserwatystów, a rząd Theresy May stracił większość w Izbie Gmin - co "odziedziczył" po niej rząd Borisa Johnsona. (mim)