"Zwracamy się do państw ościennych, takich jak Kenia, Dżibuti, Etiopia i Jemen, a także do społeczności międzynarodowej, o wysłanie do Somalii wojsk w ciągu 24 godzin" - zaapelował Szejk Aden Mohamed Madobe, przewodniczący tymczasowego parlamentu Somalii. "Rząd jest osłabiony przez siły rebeliantów" - dodał. Apel jest reakcją rządu na trwającą od 7 maja ofensywę muzułmańskich bojówek w stołecznym Mogadiszu, w wyniku której zginęło już około 300 osób. Jak podaje internetowy serwis BBC, walki toczą się w północnej części miasta, która dotąd była schronieniem dla wielu uchodźców z innych obszarów miasta i kraju. Według ONZ, od początku ofensywy islamistów swoje domy opuściło 125 tys. osób. W styczniu bieżącego roku po dwuletniej misji z Somalii wycofały się wojska etiopskie. W Mogadiszu stacjonuje wciąż około 4,3 tys. żołnierzy Unii Afrykańskiej, lecz ich mandat nie pozwala na efektywną walkę z rebeliantami. Jak podaje agencja Reutera, kenijskie władze zapewniły w piątek, że nie będą bezczynnie przyglądały się eskalacji walk w Somalii, ponieważ mogłoby to zdestabilizować cały region. W sobotę jednak lider islamskiej milicji Al-Szabab Szejk Hasan Jacqub ostrzegł, że jeśli kenijskie wojska ponownie interweniują, bojownicy "zaatakują Kenię i zburzą wieżowce w Nairobi". Somalia nie posiada efektywnego rządu od 1991 r., gdy obalony został dyktator gen. Mohamed Siad Barre. Od tego czasu kraj pogrążony jest w wojnach domowych i sporach klanowych. Uformowany przy pomocy ONZ rząd sprawuje kontrolę tylko w części Mogadiszu. Od trzech lat przeciwko rządowi występuje kilka muzułmańskich bojówek, w tym Al-Szabab, która oskarżana jest o powiązania z Al-Kaidą. Napięć nie złagodziło nawet objęcie w styczniu urzędu prezydenta przez przywódcę umiarkowanych islamistów Szejka Szarifa Ahmeda, który zgodził się na wprowadzenie w kraju prawa muzułmańskiego (szariatu).