Bażena Żołudź, dziewczyna Szyszoua, opowiedziała Radiu Swaboda, że we dwoje wyjechali do Kijowa w związku z prześladowaniami ze strony białoruskich władz. Jak poinformowała, rodzice i dziadkowie Szyszoua nie żyją, sam pracował jako freelancer w sferze IT. - Nie było tak, by skarżył się, że go śledzą. Ale w ostatnim czasie Wital stał się bardziej uważny, bywało, że obserwował, jakie samochody podjeżdżają, kto z nich wychodzi - przekazała. "Miał złe przeczucia" Bażena Żołudź dodała, że jej partner nie otrzymywał bezpośrednich gróźb, ale miał złe przeczucia. - Nie pokazywał mi tego, ale napisał jednemu z naszych znajomych tydzień przed tragedią: "mam złe przeczucie, w razie czego zaopiekuj się Bażeną". Nie było tak, by podchodzili do niego nieznajomi. Raz do mnie na ulicy w centrum miasta podeszli jacyś ludzie, jak później się okazało, nagrywali - powiedziała Żołudź. Kobieta nie zauważyła w ostatnim czasie niczego nietypowego w zachowaniu Szyszoua. - We dwoje przez tydzień chorowaliśmy, leżeliśmy i oglądaliśmy filmy. (...) Żadnych złych myśli Wital nie miał. Jestem pewna, że nie mógł zakończyć życia samobójstwem. Nie miał dla tego podstaw. I nie mógł tak zrobić ze mną. Mieliśmy wspólne plany na przyszłość - powiedziała. Ciało znaleziono w parku Powieszone ciało 26-letniego białoruskiego aktywisty znaleziono w jednym z kijowskich parków we wtorek rano. Wszczęto śledztwo z artykułu kodeksu karnego dotyczącego zabójstwa. Policja podkreśliła, że będą badane wszystkie wersje, w tym upozorowanego na samobójstwo morderstwa. W poniedziałek o zaginięciu Szyszoua poinformowała organizacja Białoruski Dom na Ukrainie, pomagająca Białorusinom uciekającym z ojczyzny przed prześladowaniami. Jak podano, mężczyzna, który stał na czele tej organizacji, wyszedł rano pobiegać i nie wrócił.