Opozycja domaga się od lewicowego rządu Lionela Jospina wyjaśnień w sprawie lekkomyślności francuskiej policji i służb specjalnych. To oni bowiem po schwytaniu oskarżonego na Filipinach od razu wsadzili go do samolotu, który leciał do Niemiec, zamiast zaczekać na najbliższy lecący bezpośrednio do Francji. Przez to Sirven nie dotarł na trwający w Paryżu proces, na którym jest on ciągle sądzony zaocznie. Alfred Sirven jest jednym z głównych oskarżonych w głośnej aferze łapówek rozdawanych politykom przez koncern naftowy ELF. Został on w prawdzie schwytany na Filipinach, ale nie dotarł na proces do Paryża. Samolot, którym Sirven leciał do Europy, wylądował bowiem we Frankfurcie nad Menem. Tam natychmiast go aresztowano, zamieszany jest bowiem również w aferę nielegalnego finansowania jednej z kampanii wyborczych byłego kanclerza Niemiec - Helmuta Kohla. Zdaniem większości komentatorów, francuscy funkcjonariusze popełnili wielką głupotę. Część komentatorów zastanawia się, czy chodzi o zwykłą lekkomyślność policjantów i agentów służb specjalnych, czy też może wszystko to nie było takie przypadkowe. Alfred Sirven ostrzegał bowiem, ze zna tyle tajemnic dotyczących różnych polityków, że gdyby je wyjawił, to "Republika Francuska wyleciałaby 20 razy w powietrze". Być może więc francuskiemu rządowi wcale nie spieszy się, żeby posadzić Sirvena na ławie oskarżonych. Posłuchaj korespondencji Marka Gładysza z Paryża: