- Wręcz przeciwnie, z tych na razie bardzo pobieżnych kwestii wynika, że Polska prowadzi niezależną i energiczną politykę zagraniczną - powiedział szef MSZ w TVN24. Sikorski nie sądzi, aby dokumenty mogły stanowić niebezpieczeństwo dla polskich żołnierzy w Afganistanie. Minister przyznał również, że "dyplomacja USA na różnych szczeblach uprzedziła nas" o publikacji Wikileaks. - Przedwczoraj rozmawiałem z I zastępcą sekretarza stanu - zaznaczył. "Nie musimy się wstydzić" Szef MSZ odniósł się także do dokumentów, w których jest mowa o tym, że rezygnacja prezydenta Baracka Obamy z umieszczenia w Polsce elementów tarczy antyrakietowej mogła wynikać z chęci pozyskania współpracy Rosji w kwestii sankcji ONZ wobec Iranu. - To rzeczywiście pokazuje, jak naiwni byli ci, którzy mówili, że jeśli tylko rząd będzie spolegliwy, jeśli tylko co prędzej podpisze tarczę, miesiąc wcześniej, jeśli tylko zrezygnuje z ważnych dla Polski warunków, to tarcza będzie - zaznaczył. Jak mówił, rząd zachował w tej sprawie zimną krew, wiedząc, że będzie ona przedmiotem globalnej rozgrywki. - Dlatego pilnowaliśmy polskiego interesu, podpisaliśmy co prawda umowę, ale jej nie ratyfikowaliśmy, dzięki temu pozostaliśmy w grze i dzięki temu nie musimy się dziś wstydzić - podkreślił. Minister wyraził nadzieję, że "niektórzy polscy politycy wyciągną wnioski i wreszcie uwierzą, że rząd miał realistyczną ocenę miejsca Polski w globalnej polityce amerykańskiej". "W materiałach nie ma nic zaskakującego" Jak ocenił Sikorski, publikacja portalu Wikileaks to "nie przeciek, to bardziej tsunami przecieków". - To rzeczywiście rzecz bez precedensu - uznał minister. Ale - jak zastrzegł - w tych materiałach póki co nie znalazł niczego zaskakującego. - Myślę, że problem z tymi dokumentami mogą mieć politycy i kraje, które prowadzą inną politykę, niż deklarują. Jeżeli więc, na przykład, ktoś mówi o solidarności muzułmańskiej, a jednocześnie namawia USA do ataku na muzułmański kraj, to ma z tym problem - powiedział. - My prowadzimy politykę taką samą jak deklarowaną - oświadczył Sikorski. "Tajne nie znaczy prawdziwe" Jak jednak dodał, opinie o politykach z różnych krajów, m.in. kanclerz Niemiec Angeli Merkel i szefie tamtejszego MSZ Guido Westerwelle, które znalazły się w materiałach zamieszczonych na portalu, "to nie są stanowiska rządu Stanów Zjednoczonych". - To są opinie dyplomatów, czasami bardzo niskiej rangi, często z podpisem ambasadora na depeszy, więc to nawet nie musi być opinia ambasadora - powiedział minister. Sikorski powiedział, że w jednej z depesz doszukał się trzech błędów. - Tylko to, że coś jest tajne nie znaczy, że jest prawdziwe. (...) Depesze też odzwierciedlają ludzkie osądy i błędy - zaznaczył. Dodał, że on sam dwa lata temu ograniczył obieg depesz z jego resortu po różnych instytucjach i ministerstwach. - Depesze mają to do siebie, że niektóre są mądre, a inne nie. Niektóre mogą zawierać błędy. To jest surówka, która wymaga obróbki w centrali pod kątem naszych interesów i wiedzy bardziej ogólnej i dopiero wtedy nadaje się do dystrybucji - zaznaczył Sikorski.