Przypomniała, że na szczycie nie wymieniono jednak 1 stycznia 2004 r. jako daty poszerzenia. W jej ocenie, z punktu widzenia procesu rozszerzenia UE "był to dobry szczyt". Potwierdził on "absolutną determinację" państw Unii w zakończeniu negocjacji za prezydencji duńskiej, czyli do końca roku - argumentowała Huebner. Po szczycie UE w Sewilli premier Leszek Miller mówił, że jest optymistą. Swój optymizm opierał głównie na wypowiedziach premiera Danii, który zapewniał, że jego kraj zrobi wszystko, aby dotrzymać kalendarza rozszerzenia UE. Dania od 1 lipca obejmuje przewodnictwo w Piętnastce. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że polscy dyplomaci są zaniepokojeni. Obawiają się, że Unia dąży do ograniczenia do minimum czasu na negocjacje z kandydatami, aby postawić ich "pod murem" w grudniu, kiedy mają zakończyć się negocjacje. Wówczas Polska będzie miała do wyboru: przyjęcie unijnych warunków, albo opóźnienie rokowań. Pozostali przywódcy krajów kandydujących również nie mieli odwagi, aby oficjalnie wyrazić zaniepokojenie możliwością przesunięcia terminu poszerzenia UE. Jedynie premier Słowenii, kraju najlepiej przygotowanego do wejścia do Unii, powiedział, że jest rozsądnym optymistą co do dotrzymania przez Piętnastkę kalendarza poszerzenia. Szczyt potwierdza kalendarz, ale pozostawia znaki zapytania Szczyt Unii Europejskiej w Sewilli potwierdził zamiar Piętnastki poszerzenia jej w 2004 roku o 10 krajów, w tym o Polskę. Szczyt nie sprecyzował miesiąca, w którym to nastąpi. Pozostawił też otwartą kwestię warunków finansowych członkostwa Polski i innych kandydatów. Uzgodnił wprawdzie, że przedstawi kandydatom ofertę finansową w początkach listopada, ale kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder natychmiast podważył to zobowiązanie. Poszerzenie było niewątpliwie tematem numer jeden z punktu widzenia krajów kandydujących, ale przywódcy mówili na koniec przede wszystkim o kolejnym kroku na drodze do - rodzącej się w bólach - wspólnej polityki imigracyjnej i azylowej. Jej częścią będzie "zintegrowane zarządzanie granicami zewnętrznymi Unii", a więc w przyszłości także i granicą wschodnią Polski, przejściami granicznymi w portach i lotniskach międzynarodowych. Nie było zgody na "wspólną straż graniczną", ale zapowiedziano "wspólne operacje na granicach", stworzenie sieci łącznikowych oficerów imigracyjnych, modelu wspólnej oceny ryzyka, zrębów wspólnego programu szkoleń, ujednolicanie przepisów i raport o dzieleniu się państw członkowskich kosztami w tej dziedzinie. Nie wykluczono też podjęcia bliżej nie sprecyzowanych "środków", jeżeli kraje trzecie nie zechcą współpracować z Unią w powstrzymaniu nielegalnej migracji, ale pod naciskiem Francji szczyt powstrzymał się od groźby "sankcji". Przywódcy chcieli uspokoić obywateli Unii, że są zdeterminowani, żeby położyć tamę półmilionowemu strumieniowi nielegalnych imigrantów, "wlewającemu się" do UE między innymi przez Cieśninę Gibraltarską i Andaluzję, której stolicą jest Sewilla. O problemie nie pozwalało zapomnieć przywódcom 400 nielegalnych imigrantów z Afryki Północnej, którzy podjęli w piątek strajk głodowy na miejscowym uniwersytecie, protestując przeciwko wypieraniu ich z rynku prac sezonowych w andaluzyjskim rolnictwie przez zatrudnianych legalnie pracowników z Europy Środkowej, w tym z Polski. Pokojowa manifestacja antyglobalistów po szczycie UE Ok. 20 tysięcy osób wzięło udział wczoraj wieczorem w demonstracji antyglobalistycznej po zakończeniu szczytu Unii Europejskiej w Sewilli. Obyło się bez incydentów. Waląc w bębny i gwiżdżąc wielokolorowy tłum przeszedł przez centrum Sewilli, od dworca kolejowego do miejsca, gdzie w 1992 roku zorganizowano wystawę Expo. Wczoraj zorganizowano tam koncerty alternatywnych zespołów muzycznych. Nad demonstrantami powiewały kubańskie i palestyńskie flagi, widać było symbole związków zawodowych. "Zantyglobalizuj się sam" - głosił napis namalowany na jednym z bloków, obok którego przeciągnęła manifestacja. - Demonstrujemy przeciw szczytowi szefów państw. Powinni się stąd wynosić, nie chcemy ich w Andaluzji - powiedział Carlos Alberto, 22-letni student.