Łukasz Grzesiczak, Interia: W czasie pandemii koronawirusa co chwilę dochodzą do nas informacje o zamykaniu lub otwieraniu polsko-czeskiej granicy. Czy ten sposób walki z pandemią okazuje się skuteczny? Sergiusz Najar: - Na granicy polsko-czeskiej ogniskują się wszystkie dysfunkcje walki z koronawirusem w Unii Europejskiej. Polska i Czechy, które od 2004 roku należą do UE i od 2007 roku są w strefie Schengen, stały się zakładnikiem faktu, że niemal wszystkie państwa UE walczą z pandemią na własną rękę, nie zwracając uwagi na doświadczenia swoich sąsiadów i partnerów. Granica polsko-czeska została całkowicie zamknięta na wiosnę 2020 roku. To wówczas byliśmy świadkami korków ciężarówek od Berlina do Słubic i Zgorzelca oraz od Hradca Kralove do Nachodu jadących do Polski oraz wielodniowych blokad dla Litwinów, Łotyszy i Estończyków w tranzycie przez Polskę z i do Niemiec. Dziś granica polsko-czeska częściowo jest otwarta, ale każdy z rządów po swojemu wprowadza restrykcje. Od niedawna Czesi całkowicie zamknęli powiat Trutnov jakby zapominając, że graniczy z regionem jeleniogórskim. To bezmyślne otwieranie i zamykanie granic pokazuje, że pogranicze z perspektywy Warszawy czy Pragi jest lekceważone, a przynajmniej niezauważane. Dlaczego nasze kraje z pandemią walczą osobno u sąsiada widząc raczej niebezpieczeństwo, a nie szansę na współpracę? - Nie robiłbym z tego ideologicznej debaty. Sprawa jest dosyć prozaiczna. Komisja Europejska nie ma żadnych kompetencji w sprawie ochrony zdrowia. Od samego początku pandemii COVID-19 większość rządów postanowiła swoim wyborcom i podatnikom, czyli akcjonariuszom, zdawać sprawozdanie indywidualnie. Widzę w tym wyraz bezradności, braku zaufania i braku procedur. W listopadzie żartobliwie pisałem, że jedyne co Rada Europejska, czyli wszyscy szefowie państw i rządów, uzgodnili to kolory, którymi będą oznaczane kraje zainfekowane. Dopiero szczepionki wymusiły lepszą współpracę, ale sposób negocjacji Komisji Europejskiej z producentami i dostawcami jest silnym argumentem do rąk tych, którzy twierdzą, że lepiej z koronawirusem walczyć w pojedynkę. Jak inaczej tłumaczyć szczepionkowy sukces Serbów, Brytyjczyków czy Izraela? Przychyla się pan do głosów czeskiego i polskiego rządu, który mówi, że za problemami ze szczepionkami stoi Unia Europejska? - Te tłumaczenia są próbą ukrycia tego, że przecież wszystkie państwa członkowskie uczestniczyły w negocjacjach kontraktów szczepionkowych. To nie jest tak, że jakaś mityczna UE coś uzgodniła, a rządy tego nie widziały. Pogranicza są peryferiami. Nieważne, czy patrzymy na nie z perspektywy Pragi, Warszawy, Berlina czy Paryża. Zwracają uwagę, kiedy na granicach stoi sznur ciężarówek nie mogących dostarczyć towaru. Trudno tu czynić zarzut wyłącznie wobec polskiego czy czeskiego rządu. Podobnie zachowują się inne kraje. W federalnych Niemczech każdy land wprowadzał własne ograniczenia. Nawet przyjmowanie ciężko chorych na COVID-19 w szpitalach przygranicznych jest wielce skomplikowane, mimo deklaracji czynionych choćby w Krakowie przez premierów Andreja Babisza i Mateusza Morawieckiego przy okazji spotkania przywódców Grupy Wyszehradzkiej. Leżące przy granicy z Polską województwa libereckie czy kralovohradeckie - najmocniej dotknięte po czeskiej stronie - długo musiały wozić swoich chorych do szpitali czeskich na południu kraju czy na zachodzie. Dopiero we wtorek hejtman kralovohradecki Martin Červíček ogłosił, że uzgodnił z Dolnym Śląskiem 35 miejsc szpitalnych w Polsce dla chorych na COVID-19. Małopolska zaoferowała Słowakom miejsca w szpitalu w Nowym Targu. To pozytywne działania, ale mocno spóźnione i raczej symboliczne. Może to normalne, kiedy stawką jest ludzkie życie? - To racjonalne zachowanie wynikające z braku rozwiązań instytucjonalnych i braku odpowiedniego mechanizmu. Ministrowie zdrowia Grupy Wyszehradzkiej w czasie pandemii ani razu się nie spotkali, by wymienić swoje doświadczenia. Podobnie inspektorzy sanitarni. Błędem jest, że nie wyciągamy wniosków. Przed nami kolejne problemy - nowe mutacje koronawirusa, pocovidowe komplikacje. 100 tysięcy Polaków na co dzień mieszka po polskiej stronie, ale pracuje w Czechach. Jako czescy pracownicy korzystają z czeskiego wsparcia, jako mieszkańcy Polski z polskiego systemu. Dlaczego oba rządy nie widzą potrzeby synchronizacji? Wiadomo, że odmienne są systemy zdrowotne, prawo, waluty i budżety, ale najprostsze rzeczy można uzgodnić. Ostatni rok czegoś nas nauczył w kwestii współpracy transgranicznej? - Raczej pogłębił tylko znane już problemy. Proszę popatrzeć z perspektywy prawnej. Ograniczenia wprowadzane przez kraj względem obywateli innych krajów tylko dlatego, że są Czechami, Słowakami, Niemcami, Węgrami czy Polakami są bezprawne. Tak brzmią też wyroki sądów. Tylko co z tego? Sądy anulują kary, ale zło się już stało i bezprawne decyzje miały wpływ na losy ludzi. Jestem pewien, że te sprawy będą miały ciąg dalszy, bo w grę wchodzą może nawet nie setki, a miliardy złotych. Niemcy w kilku landach wprowadzili zasadę, że do Niemiec mogą wjechać jedynie Czesi, którzy są pracownikami w danych branżach. Dyskryminacja nie dotyczy już wyłącznie narodowości, ale także profesji. Zawsze można zamknąć granicę, wysłać wojsko, posłać policję, wprowadzić grzywny i sankcję, ale problemów to nie rozwiąże. W ten sposób niszczy się zaufanie i współpracę transgraniczną. Niedawno jeden dziennikarz rozmawiając ze mną o granicy polsko-czeskiej, chciał narzucić perspektywę podróży. Przypomniałem mu, że na polsko-czeskim pograniczu żyją miliony ludzi, dla których pojechanie do kraju sąsiada do pracy czy na zakupy nie jest podróżą, a zwykłym życiem. Granica to ewentualnie podróż z perspektywy Warszawy. Pogranicze to substancja, którą budowaliśmy przez ostatnie lata. Jeżeli czeski pracodawca widzi, że może mieć problem z polskim pracownikiem, nie dlatego, że jest niechętny, ale jego państwo wprowadza bariery i ograniczenia, to myśli, że może lepiej tych Polaków nie zatrudniać. I zleca to komuś innemu. To będzie potęgować problemy w nadgranicznych terenach doświadczonych przez bezrobocie, jak Wałbrzych czy Kotlina Kłodzka. Bo ile można czekać i ryzykować? Komisja Europejska apelowała w czerwcu o otwarcie granic. Sama przewodnicząca KE wstawiała się za pracownikami transgranicznymi. Dlaczego nie przyniosło to skutku? - Dla decydentów z Warszawy czy Pragi - jak dla wspominanego dziennikarza - pogranicze to perspektywa podróży. Nieistotny margines. Ale przyznajmy także, że stoi za tym instytucjonalna bezradność. Jestem byłym polskim negocjatorem akcesyjnym, byłem wiceministrem. Komisja Europejska nie ma żadnych kompetencji w tej sprawie. Może wyłącznie apelować. Może przywołać i przywołuje do porządku kraje członkowskie w sprawach ograniczania swobód gospodarczych i handlowych z mocy Układu Europejskiego, ale nie Układu z Schengen. Niedawno wezwała rządy m.in. Niemiec, Belgii i Danii do złożenia wyjaśnień. Nie ma też woli politycznej - poza paroma państwami - by to zmienić. Proszę pamiętać, że Schengen nie jest instytucją unijną, ale została podpisana bezpośrednio przez poszczególne państwa. Komisja Europejska nie jest żadnym gwarantem tych swobód. Czas też nie był najlepszy. Miniony rok upłynął pod znakiem brexitu i wyborów w USA. Nie można czynić zarzutu wobec instytucji UE, że czegoś nie robią, kiedy im tego nie wolno i nie mają jak. Mogą tylko apelować i prosić poszczególne państwa o opamiętanie i porozumienie. Proszę sobie przypomnieć niedawną awanturę o stoki narciarskie pomiędzy Francją, Niemcami, Szwajcarią, Austrią i Włochami. Każdy kraj swoje ośrodki narciarskie otwierał po swojemu. Dla Francji i Niemiec była to raczej marginalna sfera biznesowa, dla Austrii to jedna trzecia przychodów z ruchu turystycznego. Jestem w stanie nawet to zrozumieć, bo stoją za tym konkretne interesy gospodarcze. Nie rozumiem, dlaczego Czesi i Polacy nie potrafili uzgodnić wspólnej daty otwarcia granicy, a Czesi zakazali wjazdu na swoje terytorium mieszkańcom województwa śląskiego, choć czeska kontrola w żaden sposób nie jest w stanie jednoznacznie orzec, czy kontrolowany Polak mieszka w województwie śląskim... - Polsko-czeskie stosunki są całkowicie ceremonialne. Pozostają na poziomie wielkich wizyt i deklaracji. Kiedy rzecz dotyczy kwestii praktycznych, które mogłyby zostać rozwiązane na poziomie władz województwa, okazuje się, że brak formuł i organów, które mogłyby to ustalić. Polska zamknęła swoje granice, potem je otworzyła. Czesi bali się ognisk koronawirusa w polskich kopalniach, dlatego zamknęli granicę dla mieszkańców województwa śląskiego. Naturalnie to była bezsensowna decyzja. Kiedy państwa UE ustaliły, że po wiosennym lockdownie otworzą granicę 15 czerwca, Polacy zrobili to dwa dni wcześniej. Tego dnia skończyło się rozporządzenie polskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, wtedy więc wycofano wojsko z granicy. Nie jest to dla mnie zaskoczeniem. Kilka dni temu pomagałem w próbie przewiezienia jednego chorego samorządowca z Czech do szpitala w Polsce. Zapewniam pana, że nie ma kanałów komunikacji na poziomie województwa. Ci ludzie się nie znają, nie mają nic do powiedzenia. Wszystko jest uzależnione od mitycznej Warszawy i Pragi, na wszystko potrzebne jest rozstrzygnięcie, które podejmowane jest w centrali. Jednak na polsko-czeskiej granicy ludzie żyją wspólnie. Pracują u sąsiada, niekiedy mieszkają po drugiej stronie granicy, robią zakupy. Obserwujemy wiele międzynarodowych inicjatyw kulturalnych. Dlaczego nie towarzyszą temu rozwiązania prawne? - Panie Łukaszu, ile pan ma lat? Urodziłem się w 1981 roku. - Niewiele miał pan do czynienia z dawnymi czasy. Odpowiedź na to pytanie sformułował już dawno Karol Marks, który powiedział, że nadbudowa nie nadąża za bazą. Parę lat temu pomagałem szkole w Mieroszowie, by przyjechała na wycieczkę do Czech. W Polsce nadal obowiązuje rozporządzenie, które decyduje, że przyjazd dwa kilometry za granicę na zajęcia sportowe musi być częścią rocznego planu zatwierdzonego przez kuratorium. Jakiekolwiek odstępstwo od niego wymaga pisemnej zgody. MEN nadal nie wie, że jesteśmy w UE i to rozporządzenie robi z takiego wyjazdu wycieczkę zagraniczną z ubezpieczeniem i autobusem, czyniąc go zupełnie nieopłacalnym. Dziś nie sposób pojechać taksówką z Cieszyna do Czeskiego Cieszyna, choć kiedyś to było jedno miasto. Ograniczenia związane z koronawirusem jeszcze to spotęgują? - Ta choroba może jeszcze wzmocnić brak zaufania i cofnąć nas we współpracy o kilka lat. Proszę wejść na stronę NFZ-u i spróbować uzyskać odpowiedź, czy niebieska karta, która teoretycznie daje panu dostęp do czeskiej służby zdrowia - w przypadku nagłej choroby np. w Czechach - zagwarantuje panu leczenie w przypadku podejrzenia koronawirusa. Co zrobić, kiedy rozpozna pan u siebie objawy koronawirusa będąc u znajomych w Czechach? Wracać do Polski własnym autem czy innym środkiem transportu? A jak pan pewnie wie, istnieje idiotyczny przepis, który mówi: Czech wjeżdżający do Polski w transporcie zbiorowym musi mieć negatywny wynik testu na koronawirusa. W przypadku przyjazdu prywatnym samochodem taki obowiązek go nie obejmuje... ***Sergiusz Najar - były polski wiceminister spraw zagranicznych i wiceminister infrastruktur, ekspert ds. Czech i Słowacji.