Wiadomość o śmierci Slobodana Miloszevicia dotarła do ministrów spraw zagranicznych Unii Europejskiej w chwili, gdy na szczycie w Salzburgu rozmawiali o przyszłości Bałkanów. - Teraz Serbowie mogą zacząć patrzeć w przyszłość - skomentował zgon "Slobo" szef unijnej dyplomacji Javier Solana. Optymizm jednego z głównych autorów planu pokojowego dla regionu, od którego nazwiska federację Serbii i Czarnogóry złośliwi nazywają "Solanlandią", jest jednak przedwczesny. Z punktu widzenia belgradzkiej ulicy, a jeszcze bardziej Serbów mieszkających w Bośni lub w Kosowie, śmierć "bałkańskiego rzeźnika" w trakcie procesu przed trybunałem ONZ niczego nie zamyka. Jest jedynie kolejnym etapem narodowej tragedii. Dla większości rodaków Miloszević do ostatnich chwil życia w więzieniu Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze był bohaterem mającym odwagę realizować marzenie o powołaniu Wielkiej Serbii. Rozniecona i podsycana przez niego na Bałkanach pożoga traktowana była jedynie jako reakcja na agresję wobec serbskiego narodu. - Śmierć Miloszevicia może przyczynić się do zwiększenia serbskiej frustracji - zauważa Wojciech Stanisławski, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich. Ci sami unijni dyplomaci, którzy zachęcają Serbów do patrzenia w przyszłość, przyczynili się do ugruntowania wizerunku Serbii jako sprawczyni wszelkiego zła na Bałkanach. Symbolizują je nie tylko "Slobo", ale też ukrywający się ciągle bośniaccy Serbowie Ratko Mladić i Radovan Karadżić. Mieszanka wybuchowa Tylko w ciągu ostatnich trzech miesięcy serbskie sądy skazały na karę 20 lat więzienia kilkudziesięciu żołnierzy jugosławiańskiej armii i serbskich czetników odpowiedzialnych za masakrę tysiąca cywili i zniszczenie Vukovaru 15 lat temu. W tym samym czasie rozpoczął się proces pięciu członków serbskiego komanda Skorpiony, którym grozi po 40 lat więzienia za zamordowanie sześciu muzułmanów podczas masakry w Srebrenicy w 1995 roku. Co w tym czasie ze swoimi zbrodniarzami zrobili Chorwaci i Bośniacy? Aresztowanie pod koniec ubiegłego roku chorwackiego generała Ante Gotoviny przypomniało, że odpowiedzialność za zbrodnie ponoszą wszystkie strony konfliktu. Serbowie jednak pamiętają, że wbrew wcześniejszym zapowiedziom UE rozpoczęła negocjacje członkowskie z Chorwacją, zanim Gotovina trafił za kratki. A Serbów wciąż tylko straszą zawieszeniem rozmów o stowarzyszeniu, jeżeli Mladić i Karadżić się nie znajdą. Serbowie czują się dyskryminowani także w sprawie Kosowa. Grupą kosowskich Albańczyków omawiających przyszłość tej serbskiej prowincji kieruje przywódca albańskiej partyzantki generał Agim Ceku, który w Serbii jest poszukiwany za zbrodnie wojenne. Obecność Ceku w negocjacjach Belgrad uznał za prowokację. Zwłaszcza że akcje dowodzonych przez niego bojówek przeciwko serbskiej mniejszości doprowadziły do ucieczki dziesiątek tysięcy ludzi. Ci, którzy zostali, są w Kosowie bezpieczni tylko dzięki stałej ochronie sił międzynarodowych. Wpędzanie Serbów w zbiorowe poczucie winy może mieć słoną cenę. W maju zakończy się przed haskim trybunałem pierwszy w historii proces przeciw całemu państwu. Bośniacy domagają się od rządu Serbii aż 100 mld dol. odszkodowania za straty wojenne z lat 1992-1995. Podobnie jak w procesie Miloszevicia brakuje niezbitych dowodów na to, że Belgrad ponosi odpowiedzialność za akcje swoich rodaków z Bośni. Trybunał nie ma też żadnych możliwości, aby wyegzekwować wykonanie ewentualnego wyroku. Dla Serbów jednak już sam proces przeciw całemu narodowi jest trudny do zaakceptowania. Podobnie jak postępujący rozpad resztek jugosłowiańskiej federacji. Wspólne państwo Serbów i Czarnogórców jest praktycznie fikcją, obecną jedynie na mapach. Parlament federalny nie istnieje, oba kraje są gospodarczo odrębne. Wspólny pozostaje w zasadzie tylko pozbawiony kompetencji prezydent federacji oraz ministrowie spraw zagranicznych i obrony. Nic dziwnego, że w Serbii tworzy się swoista mieszanka wybuchowa. - Nacjonalistyczni spadkobiercy "bałkańskiego rzeźnika" wpadli w amok - mówi Marek Waldenberg, ekspert od spraw bałkańskich z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zarówno postkomuniści, którym przewodził "Slobo", jak i Serbska Partia Radykalna Vojislava Szeszelja, które były w ostatnim czasie w zdecydowanym odwrocie, mają teraz szansę na powrót do wielkiej polityki. Bałkańskie puzzle Sytuacja zaostrza się nie tylko w Serbii, gdzie panuje 40-proc. bezrobocie. Podobnie jest w Bośni. W Kosowie, gdzie tli się zarzewie nowej wojny Albańczyków z Serbami, bezrobocie wynosi 60 proc. wśród większości albańskiej i 80 proc. wśród mniejszości serbskiej. Siedząc na gospodarczej i etnicznej beczce prochu, mieszkańcy Bałkanów też nie czują się bezpiecznie. W Macedonii, jedynym obok Słowenii kraju dawnej Jugosławii, który uniknął wojny domowej na dużą skalę, blisko 80 proc. mieszkańców obawia się dziś wybuchu nowej wojny. Gdy pod koniec ubiegłego roku rozpoczęły się rozmowy o stowarzyszeniu UE z Serbią, Czarnogórą i Bośnią, zaczęło się wydawać, iż region zyskał drugi oddech w drodze na Zachód. Szybko się jednak może okazać, że po serii dyplomatycznych pomyłek w latach 90. Zachód ma nadal problem z Bałkanami. Niewiele ponad 10 lat po podpisaniu porozumień w Dayton - gdzie przywódcy Serbii, Chorwacji i Bośni uzgodnili warunki pokoju po wojnie w Bośni - i sześć lat po podpisaniu pokoju kończącego wojnę w Kosowie wyraźnie widać, że systemy polityczne powstałe pod naciskiem społeczności międzynarodowej są całkowicie niewydolne. W Bośni władzę sprawują kantony, rząd federacyjny Chorwatów i Muzułmanów oraz Republiki Serbskiej, a dodatkową wyrocznią są przedstawiciele ONZ. Wspólna Bośnia istnieje głównie na papierze, podobnie Serbia i Czarnogóra. W stabilność takiego układu nie wierzą już nawet jego twórcy z Brukseli. Forsowana przez Zachód niepodległość Kosowa nie będzie zachęcać Czarnogóry, a także Serbów, Chorwatów i muzułmanów z Bośni do zachowywania sztucznych tworów państwowych. Ich rozpad jest w zasadzie nieunikniony. Jak np. po ogłoszeniu niepodległości Kosowa przekonać albański zachód sąsiedniej Macedonii, że Albańczycy z Kosowa mogą być niepodlegli, lecz ci z Macedonii - nie? Kiedyś mówiono o bałkańskim kotle. Dziś myślenie o Bałkanach przypomina grę w puzzle. A historia uczy, że niebezpiecznie jest bawić się w puzzle na gruzach Jugosławii. Marcin Grudzień Tekst pochodzi z tygodnika