Zoran Djindjić, przywódca rewolty, która usunęła od władzy Slobodana Miloszevicia w 2000 roku, zginął zastrzelony przez snajpera w Belgradzie. Trafiony kulami w klatkę piersiową i brzuch, zmarł w klinice. Serbska policja aresztowała dzisiaj kilku członków gangu oskarżonego o zabicie Djindjicia. Wicepremier Serbii, Żarko Korać, powiedział, że "choć dokonano kilku aresztowań, wielu podejrzanych w dalszym ciągu się ukrywa". Do zamachu w Serbii ogłoszono stan wyjątkowy. - W związku z zabójstwem przedstawiciela najwyższych władz pojawiło się zagrożenie dla bezpieczeństwa Serbii, dla swobód i praw obywateli oraz funkcjonowania organów państwa. Dlatego ogłaszamy wprowadzenie stanu wyjątkowego - mówiła pełniąca obowiązki prezydenta Serbii, przewodnicząca parlamentu Natasza Micić. Zgodnie z przepisami, wojsko otrzymało uprawnienia policji, w tym do kontrolowania obywateli. Wzmocniono kontrolę granic. Zakazane są publiczne zgromadzenia i strajki. Do tej pory nie natrafiono na ślad zabójców. Rząd w Belgradzie jest przekonany, że za zabójstwem premiera stoi były szef oddziału specjalnego policji Milorad Luković, ps. Legija. Wsławił się w latach 90. podczas czystek etnicznych w Chorwacji, Bośni i Kosowie. Potem jednak Luković wypowiedział posłuszeństwo Slobodanowi Miloszeviciowi i stanął po stronie Djindjicia. W zamian liczył na bezkarność.