Dochodzenie w sprawie piątkowej akcji policji na londyńskiej stacji metra Stockwell, podczas której zastrzelono niewinnego obywatela Brazylii, 27-letniego Jeana Charlesa de Menezesa, rozpoczęła dziś niezależna komisja. Komisja ustaliła, że policjanci, którzy podejrzewali, że mężczyzna ma przy sobie ładunek wybuchowy, trafili Brazylijczyka ośmioma kulami - siedem razy w głowę i raz w ramię. Dziś rodzinę ofiary przeprosił premier Tony Blair. - Chcę wyrazić swój smutek i głębokie współczucie z powodu śmierci tego mężczyzny - powiedział Blair. Dodał on jednak, że mimo tragicznej pomyłki należy "wspierać policję i pozwolić jej działać tak, by chroniła obywateli". Tymczasem brytyjska prasa zastanawia się nad konsekwencjami pomyłki policji dla dalszego śledztwa w sprawie zamachów z 7 i 21 lipca oraz dla zaufania do policji. Dziennik "The Guardian" za największy błąd policji uważa to, że opinia publiczna nie była przygotowana odpowiednio na takie działania policjantów w warunkach zagrożenia terrorystycznego. Według dziennika, piątkowe wydarzenia poważnie nadszarpnęły zaufanie do policji wśród społeczności etnicznych i religijnych w Wielkiej Brytanii. "The Daily Telegraph" pisze o rosnącym rozczarowaniu i niepokoju z powodu niepowodzeń policji. "Mamy zdjęcia zamachowców, bomby, które pozostawili. Nasz kontrwywiad miał całe lata na rozpracowanie grup islamistów (...). Jednak wszyscy czterej zamachowcy są nadal na wolności" - pisze dziennik. Gazety przybliżają też postać zastrzelonego Brazylijczyka, który - jak pisze "Daily Mail" - wydaje się bardziej kolejną ofiarą terrorystów niż błędu policji. Menezes, elektryk-amator, pochodził z przedmieść Sao Paulo i szukał w Londynie lepszego życia. Brazylijczyk miał nieważną wizę brytyjską - poinformowało dziś radio BBC4. Wyjaśniałoby to, dlaczego 27-letni Menezes uciekał przed policją. Według BBC, Menezes wjechał do Wielkiej Brytanii na podstawie wizy studenckiej. Posiadacze takiego dokumentu mogą pracować w Wielkiej Brytanii w ograniczonym wymiarze godzin. Jednak Menezes najprawdopodobniej w ogóle nie przedłużył swej wizy. Pojawia się wiele pytań związanych z akcją na stacji Stockwell: Czy policja śledziła także inne osoby wychodzące z obserwowanego domu? Dlaczego policjanci nie zatrzymali wcześniej Menezesa, który przejechał spory kawałek autobusem do stacji Stockwell? Kto dał policjantom zielone światło, by strzelać do podejrzanego? W jaki sposób funkcjonariusze ubrani po cywilnemu poinformowali podejrzanego, że są policjantami, a nie uzbrojonymi przestępcami? Funkcjonariusze, którzy przeprowadzili akcję na Stockwell, musieli oddać broń i do końca dochodzenia nie mogą uczestniczyć w działaniach operacyjnych. Jeśli komisja uzna, że nie działali prawidłowo, czeka ich postępowanie dyscyplinarne albo zawieszenie w wykonywaniu obowiązków służbowych, a nawet postawienie zarzutów kryminalnych. Jak pisze "The Times", Scotland Yard prawdopodobnie będzie musiał wypłacić być może nawet setki tysięcy funtów szterlingów odszkodowania rodzinie zabitego. Większość komentatorów podkreśla jednak, że po piątkowych wydarzeniach nie należy automatycznie rezygnować z taktyki, przyjętej w obliczu terrorystycznego zagrożenia. Taktyka ta umożliwia funkcjonariuszom w bezpośredniej konfrontacji z podejrzanym zamachowcem-samobójcą strzelanie tak, żeby zabić, czyli w głowę. Opinia publiczna musi być jednak odpowiednio przygotowana na takie działania policji i znać wytyczne, na podstawie których działają funkcjonariusze. Zobacz raport specjalny "Terroryzowany Londyn"