Kanclerz Gerhard Schreder jest nieugięty - postawił wszystko na jedną kartę, mimo że społeczeństwo jest wyjątkowo niezadowolone. To chyba pierwszy tak odważny szef niemieckiego rządu, który przestaje bać się wyborców. Do tej pory wielkie zamiany były tylko tematem rozmów salonowych. Wszyscy politycy od lewej do prawej strony są zgodni co do tego, że niemieckie realia zmieniły się. W miniony piątek parlament przyjął częściowo pakiet reform. Nadal jedna trwa ostra dyskusja na temat tego, jak do końca doprowadzić zmiany w Niemczech. Przeciwników wielkich zmian oczywiście nie brakuje - również w socjaldemokracji są tacy, którzy uważają te reformy za szalone, ale nie ma wyjścia - bez Schroedera zwiędłoby teraz, niczym kwiat bez wody. Dlatego pozostawiono mu wolną rękę. Od pewnego czasu opozycja stara się nie blokować "dla zasady" pomysłów kanclerza, ale do prawdziwej współpracy droga jest jeszcze długa, bo partyjny interes nadal jest stawiany ponad interes państwa, istnieje spora różnica zdań w samej opozycji. Ale niewykluczone, że to się zmieni, bo w takim letargu Niemcy nie mogą pozostać. Niewykluczone, że jeszcze w tym roku wszyscy zasiądą do stołu, by znaleźć jakiś kompromis.