Nad wschodnią Ukrainą strącono dwa samoloty Su-25, należące do ukraińskiej armii. Piloci zdążyli się katapultować. Za atakiem stoją najprawdopodobniej prorosyjscy separatyści. Zdaniem Bartosza Głowackiego samoloty szturmowe mogły lecieć dość nisko nad ziemią, a to ułatwia zestrzelenie. Wynika to ze specyfiki Su-25, które są przeznaczone do zwalczania celów naziemnych, a więc muszą schodzić na niskie pułapy. Przez to - jak mówi Bartosz Głowacki- są narażone na ostrzał na przykład z broni ręcznej.Ekspert dodaje, że samoloty mogły zostać strącone także za pomocą przenośnych zestawów przeciwlotniczych, takich jak "Strzała" czy "Igła". Separatyści nie musieli też wcale korzystać z wyrzutni rakiet "Buk", z której najprawdopodobniej zestrzelono malezyjskiego Boeinga 777.Z kolei Tomasz Hypki ze "Skrzydlatej Polski" zwraca uwagę, że samoloty Su-25 są przystosowane do przetrwania ostrzału z przenośnych systemów rakietowych. Jak jednak dodaje, ukraińskie lotnictwo jest w złym stanie i od lat nie było modernizowane, wiele maszyn jest w złym stanie, a latają nimi piloci z niewielkim doświadczeniem.Przedstawiciele armii twierdzą, że samoloty zostały zestrzelone w okolicach miejscowości Saur Mohyła w obwodzie donieckim przy granicy z Rosją. Użyto do tego naziemnych wyrzutni rakiet. Z kolei obecny na miejscu dziennikarz jednego z ukraińskich kanałów telewizyjnych, powołujący się na żołnierzy walczących na froncie, twierdzi, że jeden z samolotów wykonywał zadanie bojowe w okolicach Łysyczanska w obwodzie ługańskim. Łysyczansk pod Siewierodonieckiem to miasto, o które toczą się teraz zacięte walki między separatystami a wojskiem. Siewierodonieck został wyzwolony wczoraj.