Do katastrofy niewielkiego samolotu doszło pół godziny po starcie z lotniska John Glenn Columbus International Airport w USA. Okoliczni mieszkańcy mówią, że około godziny 7 rano obudził ich głośny huk, po którym usłyszeli eksplozję. Samolot Beechcraft King Air E90 spadł na salon samochodowy najprawdopodobniej z powodu awarii. Po tym, jak maszyna uderzyła w budynek, część obiektu stanęła w ogniu. USA. Dwie osoby nie żyją Z informacji służb wynika, że na pokładzie samolotu były dwie osoby - pilot oraz pasażer, którzy zginęli na miejscu. Na szczęście w salonie samochodowym nikt nie doznał obrażeń. Część budynku jest jednak uszkodzona - kilka samochodów spłonęło. Jak mówił w rozmowie ze stacją ABC świadek zdarzenia "podbiegłem, żeby zobaczyć, czy mogę pomóc. Nic nie dało się zrobić". - Nikt poza ofiarami z samolotu nie został ranny. Jest kilka pojazdów, które są zniszczone. Budynek salonu samochodowego ma trochę szkód - przekazał Nathan Dennis szef policji z Ohio State Highway Patrol cytowany przez CNN. Zdaniem policji mieszkańcy mieli sporo szczęścia, gdyby do katastrofy doszło wcześniej, maszyna mogłaby trafić w osiedle mieszkalne, położone tuż przed salonem samochodowym. Zabezpieczono czarną skrzynkę Sprawą zajmują się już Federalna Administracja Lotnictwa i Narodowa Rada Bezpieczeństwa Transportu. Z ich ustaleń wynika, że maszyna uległa awarii, co doprowadziło do katastrofy. "Z miejsca katastrofy została zabezpieczona czarna skrzynka. Dokładnie przeanalizowano też każdy element wraku samolotu. Federalna Administracja Lotnictwa i Narodowa Rada Bezpieczeństwa Transportu będą kierować dochodzeniem i zapewnią regularną aktualizację działań" - podały służby w oświadczeniu.