Życie prezydenta ocalili prawdopodobnie tłumnie zgromadzeni widzowie. Najbliżej stojący rzucili się na zamachowca, który był gotowy do oddania strzału, gdy Chirac przejeżdżał w pobliżu, w otwartym samochodzie. Brunerie zdążył wystrzelić, ale chybił. Ekspertyzy balistyczne wykazały, że gdyby nie interwencja świadków, strzał mógł być śmiertelny. Odwaga widzów została nagrodzona - rok później prezydent odznaczył ich Legią Honorową. 27-letni dziś Brunerie sprawiał przed sądem wrażenie nieco zagubionego. Obrońcy zapowiedzieli, że przed sądem będą starali się dowieść niepoczytalności swojego klienta. Jednak ekspertyzy psychiatryczne są sprzeczne; część biegłych twierdzi, że Brunerie jest schizofrenikiem; inni - że był w pełni świadomy, co robi, i może odpowiadać za swój czyn. Na jego niekorzyść świadczy komunikat, jaki zamieścił, dzień przed zamachem, na stronie internetowej skrajnie prawicowej brytyjskiej grupy "Combat 18". "Oglądajcie w niedzielę telewizję. Będę gwiazdą" - napisał. Tuż po zamachu powiedział, że "chciał, aby było o nim głośno". Do zamachu dokładnie się przygotował - 6 lipca kupił broń, wyjechał na prowincję zaprawiać się w strzelaniu, a także wynajął samochód. Sportowy karabin schował w futerale na gitarę. Wszystko wskazuje na to, że po zabiciu Chiraca sam miał zamiar odebrać sobie życie - podjął wszystkie oszczędności z banku i wydał je na prezenty dla znajomych. Podczas dwuletniego śledztwa prokuratura uznała, że oskarżony działał sam, a zamach nie miał podłoża politycznego. Początkowo wersja ta wydawała się prawdopodobna - Brunerie fascynował się ideologią hitlerowską i był członkiem niewielkiego skrajnie prawicowego ugrupowania Jedność Radykalna, zakazanego wkrótce po zamachu. Jacques Chirac nie skorzystał z prawa udziału w procesie jako osoba pokrzywdzona. Sąd ma ogłosić wyrok w piątek.