Wypowiadając się dla agencji Associated Press Basescu wyraził obawę, że sąsiadująca z Rumunią Mołdawia znajduje się "w poważnym niebezpieczeństwie". - Jeśli spojrzy się na mapę, widzi się ten łańcuch zamrożonych konfliktów wzdłuż Morza Czarnego, "które mogą zostać wznowione w dowolnym czasie" - powiedział rumuński prezydent, nawiązując do sytuacji w Gruzji, na Ukrainie i w Mołdawii. 1500 żołnierzy rosyjskich stacjonuje w separatystycznej Republice Naddniestrzańskiej, która w 1990 roku oddzieliła się od Mołdawii w reakcji na jej dążenia do połączenia się z Rumunią. Basescu, który w bieżącym roku kończy swą drugą i zarazem ostatnią 5-letnią kadencję, wykluczył jednocześnie, by w Europie mogła wybuchnąć wojna na szerszą skalę. Jego zdaniem ani Rosja, ani NATO nie chcą takiego konfliktu. Referendum na Krymie to niebezpieczny precedens Zaniepokojenie działaniami Moskwy wyraził też bułgarski prezydent Rosen Plewnelijew.- Referendum na Krymie jest niebezpiecznym precedensem, jest ono zdecydowanie nie do przyjęcia; potępiam secesję Krymu i będę bronił swego stanowiska - powiedział w poniedziałek w Londynie. - Sposób, w jaki zorganizowano i przeprowadzono referendum, stwarza globalny precedens. Bułgaria powinna kategorycznie poprzeć unijne stanowisko, pokazać, że prawo międzynarodowe musi być przestrzegane - podkreślił. Komentując stanowisko rządu, wyrażone kilkakrotnie w ostatnich dniach, prezydent podkreślił, że powinno ono być zrównoważone, "lecz nie za cenę przyszłej katastrofy w regionie i na świecie". Plewnelijew, który rozmawiał z dziennikarzami w Londynie, gdzie przebywa z oficjalną wizytą, dodał, że "nie należy powracać do czasów zimnej wojny". Uważa jednak, że "polityczne instrumenty (rozwiązania kryzysu) nie są jeszcze wyczerpane". Putin podpisał dekret o uznaniu Krymu za suwerenne państwo Tymczasem prezydent Rosji Władimir Putin podpisał w poniedziałek dekret o uznaniu Krymu za suwerenne i niepodległe państwo - podały służby prasowe Kremla. Dekret "O uznaniu Republiki Krym" wchodzi w życie z dniem jego podpisania. Referendum na wchodzącym w skład Ukrainy Krymie odbyło się w niedzielę. Plebiscyt został ogłoszony 27 lutego, po zajęciu budynków rządu i parlamentu Autonomicznej Republiki Krymu w Symferopolu przez uzbrojonych ludzi. Deputowani mianowali wtedy premierem Siergieja Aksjonowa, lidera partii Rosyjska Jedność. W referendum do wyboru były dwa pytania: "Czy jesteś za ponownym zjednoczeniem Krymu z Rosją na prawach podmiotu Federacji Rosyjskiej?" oraz "Czy jesteś za przywróceniem obowiązywania konstytucji Republiki Krym z 1992 roku i za statusem Krymu jako części Ukrainy?". "Nie przewidziano w tych pytaniach ani opcji niepodległości" Nie przewidziano w tych pytaniach ani opcji niepodległości, ani możliwości opowiedzenia się za stanem dotychczasowym, czyli funkcjonowania Autonomicznej Republiki Krymu w ramach Ukrainy. Konstytucja z 1992 r. rozszerzała bowiem kompetencje władz Krymu, nadając mu takie cechy niepodległego państwa jak samodzielne mianowanie urzędników i możliwość występowania na forum międzynarodowym w bezpośrednich kontaktach z innymi państwami. Konstytucja ta została anulowana przez ówczesne władze Ukrainy. Według wyników ogłoszonych w poniedziałek przez władze Krymu za przyłączeniem półwyspu do Federacji Rosyjskiej opowiedziało się 96,77 proc. uczestników referendum. Parlament w Symferopolu zwrócił się do władz w Moskwie o przyjęcie Krymu w skład FR. Za sprzeczne z prawem międzynarodowym i konstytucją Ukrainy uznają referendum władze w Kijowie, państwa UE oraz USA. Rada Europy ogłosiła w sobotę wstępny raport sporządzony przez jej organ doradczy - Komisję Wenecką. Ocenia on, że referendum na Krymie "jest nie do pogodzenia z zasadami konstytucyjnymi i standardami demokratycznymi". Zgodnie z danymi Państwowej Służby Statystycznej Ukrainy z 1 listopada 2013 roku 58,5 proc. z 2 mln mieszkańców Krymu to Rosjanie, 24,3 proc. - Ukraińcy, 12,1 proc. - krymscy Tatarzy, 1,4 proc. - Białorusini, 1,1 proc. - Ormianie, i 2,6 proc. - przedstawiciele innych narodów.