Udana kampania w Iraku stawia amerykańskiego sekretarza obrony Donalda Rumsfelda w pozycji, której mogliby mu pozazdrościć jego poprzednicy na tym stanowisku. Rumsfeld nie ukrywa, że chce teraz zbudować mobilne i precyzyjnie działające siły zbrojne. Ich atutem będzie nie tylko siła ognia, ale także doskonały wywiad i umiejętność podejmowania ryzyka w sytuacjach, gdy jest to uzasadnione i może przynieść wyniki. To oznacza m.in., że pozostające do tej pory nieco w cieniu oddziały specjalne zajmą centralne miejsce nie tylko w wojnie z terroryzmem, ale także w innych operacjach zbrojnych - staną się one prawdziwym narzędziem wojny prewencyjnej. Rumsfeld zabiega też o większą kontrolę nad pracą wywiadu. Sekretarz obrony ma teraz znacznie lepsze stosunki z Kongresem niż po wojnie w Afganistanie. Zyskuje też coraz większe poparcie wśród wojskowych, którzy dotąd sceptycznie odnosili się do jego pomysłów. Większość kluczowych stanowisk obsadził też swoimi zwolennikami. To Rumseld postawił na czele dowództwa wojsk amerykańskich w Europie generała Jamesa Jonsa z piechoty morskiej. Głośno było o nim jeszcze przed wojną w Iraku, gdy wprost mówił o możliwości redukcji wojsk USA w Niemczech i przeniesienia części z nich na terytorium nowych członków NATO.